Spis bohaterów, rodów, Rodzin i innych takich drobnostek już w drodze. Z czasem u mnie krucho, ale przy odrobinie cierpliwości z waszej strony i chęci z mojej, przed końcem roku powinno się już pojawić cuś nie cuś ;)

sobota, 12 października 2013

ROZDZIAŁ IV

ROZDZIAŁ IV

- Widzę cię, Norey. – Nikt mu nie odpowiedział. Może było to spowodowane, że Garth Carpenter mówił na tyle cicho, by nie usłyszał go nikt poza nim samym. – Widzę cię Norey – powtórzył, choć równie cicho. Pociągnął łyk ciemnego ale znajdującego się w wielkim kuflu z żelaznymi okuciami. – Norey, widzę cię, do cholery.
Nikt mu jednak nie odpowiedział. Ten, do którego mówił, zbliżał się do niego odziany w wytarty brązowy płaszcz, upstrzony plamami błota i soli. Twarz była skryta pod kapturem, lecz zabójca ją poznawał. Okrągła twarz, pokryta krótkimi sinoczarnymi włosami, zadarty nos oraz jasnozielone oczy, a także mięsiste usta wiecznie wykrzywione w gniewnym grymasie. W prawej ręce Noreya błysnął nóż. Garth pochylił się nad trunkiem, a gdy jego przyjaciel przechodził obok, złapał go za prawicę i wykręcił ją tak mocno, że palce puściły sztylet.
- Nie wypadasz z formy – mruknął siadając naprzeciwko.
- Wszędzie poznałbym tą twoją gębę, Norey – odrzekł zabójca, wzruszając ramionami. – Chcesz trochę ale?
- Nie, za niedługo muszę się zobaczyć z Handwyckiem od Posłańców.
- A ten czego znowu chce?
Norey Leyte prychnął pogardliwie.
- A czego ten cholerny dureń może chcieć? Pewnie znowu będzie mi kazał wysłać paru moich chłopaków, żeby uczyli jego chłystków walki, albo eskortowali jakiegoś nich podczas wielce niebezpiecznej drogi do burdelu. – Splunął. – Mam ochotę powiedzieć mu, żeby się pierdolił.
- Lepiej tego nie rób – ostrzegł go Garth. – Może i jest tchórzem, ale nie jest głupi. Może się nas pozbyć, kiedy tylko zapragnie.
- A my nie możemy zrobić tego samego z nim? – zapytał poirytowany Norey.
- Uwierz mi, niewiele jest rzeczy, które ucieszyły by mnie bardziej. Ale powiedz mi przyjacielu, czy to nie byłoby dziwne, gdyby mężczyzna w sile wieku nagle umarł?
- Zdarzało się to już lepszym od niego. – Spojrzał na kufel ściskany przez zabójcę w dłoniach i westchnął. – Niech cię szlag, Garth. – Odwrócił się i krzyknął – Oberżysto, kufel ale!
Pomieszczenie wypełniał dym unoszący się pod osmalonym sufitem, szukający jakiegoś ujścia, zapachy potu, piwa i taniego kwaśnego wina, a także dźwięki pieśni. Na kolanach jednego z najemników Noreya siedziała chuda karczemna dziewka słuchająca z promiennym uśmiechem, odsłaniającym krzywe zęby, pieśni, zaś zbrojny wprawnymi ruchami rozwiązywał jej gorset.
Kiedy przeniesiono piwo, dowódca najemników pociągnął haust i podjął przerwaną rozmowę.
- Przyjacielu, obaj dobrze wiemy, że zabijałeś już lepszych ludzi, i to tak, żeby nikt się nie zorientował, że to ty za tym stoisz. – Starł z wąsów pianę i ponownie splunął. – Ktoś powinien zorganizować mu takie dymanie, jakie on funduje nam. Przemyśl to. – Po tych słowach wstał, a Garth podążył za jego przykładem.
Kiedy przechodzili obok pulchnego karczmarza, wojownik wetknął mu w dłoń garść miedziaków. Nawet, jeśli łysy mężczyzna chciał zaprotestować, to wzrost i postura Noreya odwiodły go od tego pomysłu. Najemnik był wyższy niż większość mężczyzn, a do tego szeroki w barach i tak silny, że potrafił wygrać gołymi rękoma z przeciwnikiem w pełnym rynsztunku.
Gdy otworzyli drzwi, w twarz uderzyły ich chłód i ulewa, która szalała od ponad dwóch tygodni. Jak tak dalej pójdzie, to nie będzie potrzebna żadna armia, żebyśmy tu wszyscy pozdychali. Choć szczerze powiedziawszy Garth wolałby, żeby pogłoski o suańskiej armii, która przedarła się przez granicę nie były prawdziwe. Dla Gildii Zabójców pokój był zdecydowanie bardziej opłacalny. Gdy nadchodziła wojna, każdy mężczyzna zdolny walczyć był wcielany do armii i wyruszał ku bitwie. Niewielu wracało.
Przeszli do niewielkiej stajni znajdującej się obok karczmy i skierowali się ku wielkiemu siwkowi Noreya. Najemnik nałożył na zwierzę siodło.
- Ilu twoich ludzi zostało w mieście? – zapytał nagle Garth.
- Cztery kompanie.
- Które? – dopytywał się zabójca.
- Wszyscy od Srebrnej Pięści, Czerwone Jastrzębie, Pomiot Smoka i Złamane Włócznie. W sumie to będzie jakoś… - Tu zrobił pauzę, by policzyć, ilu tak naprawdę ich będzie. – No, około sześć tysięcy ludzi.
- Radzę ci, żebyś zostawił ich wszystkich w mieście – ostrzegł go Carpenter.
- Niby z jakiego powodu? – zdziwił się najemnik.
- Stawiam mój najlepszy sztylet, że możesz na tym nieźle zarobić. Zresztą – dodał – czy ja ci kiedyś źle doradziłem?
- Jak tak się zastanowić, to nie. – Uśmiechnął się gorzko. – Niech cię szlak, Garth. Zgoda, zostawię tu moich chłopców. Ale jeśli mnie oszukasz…
- Spokojnie, znam konsekwencje – odrzekł odsłaniając rzędy białych zębów w uśmiechu. – Nie ma obaw. Jeszcze przed końcem lata będziecie mieli zatrudnienie – skłamał.
Twarz Noreya przyjęła wyraz, jaki zwykła przybierać, gdy najemnik nad czymś się zastanawiał. Na czole pojawiło się jeszcze więcej zmarszczek, niż było na nim normalnie, po czym wojownik zrobił najbardziej zasępioną ze swoich min.
- Niech będzie – orzekł w końcu.
Zadowolony z efektu Garth pożegnał się z przyjacielem i odprowadził go do drzwi stajni. Najemnik oddalił się kłusem ku swojej siedzibie znajdującej się w porcie; końskie kopyta stukotały głośno o bruk, nawet wśród ulewy. Kiedy płaszcz jego przyjaciela zniknął w oddali, zabójca wrócił do stajni, by osiodłać swojego karego wierzchowca.
Prowadził go za uzdę ku wyjściu z budynku, gdy rozległ się dźwięk kilkuset jeźdźców jadących ulicą. Wystawił głowę na zewnątrz, by zobaczyć, kogo niesie w taką ulewę. Stary Ironheart wyjechał dwa dni temu i wszyscy zastanawiali się, po co, a także, kto będzie następny. Garth w ucieszył się, gdy zobaczył ciemnofioletową chorągiew ze złotą głową węża – przy okazji wygrał sporo złota. Na czele długiej kolumny obleczonej w stal jechał stary wąż wraz z dwoma synami, starszy po lewej, młodszy po prawej.
Lord Daarn Serpent widział już co najmniej dwa i pół cyklu, ale z samego jego wyglądu dało wywnioskować, że jest prawdopodobnie najsilniejszym z lordów wielkich Rodzin. Ciemnobrązowe włosy, niemalże czarne, były w paru miejscach poprzetykane wąskimi paskami siwizny. Owalna twarz była ogolona na zero. Głęboko osadzone błękitne oczy patrzyły pewnie przed siebie, a haczykowaty nos jakby dodawał pewności siebie staremu wężowi. Mógł mieć jakieś sześć i pół stopy wzrostu, może nieco mniej.
Syn jadący po jego prawicy prezentował się równie dumnie. Krótko przystrzyżone brązowe włosy, awanturnicze iskierki w błękitnych oczach, wydatne usta rozciągnięte w łobuzerskim uśmiechu, haczykowaty nos i cień jednodniowego zarostu pokrywający jego pociągłą twarz. Chłopak był szeroki w barach, a jednoręczny miecz, a także trójkątna tarcza z drewna z żelaznymi okuciami i ćwiekami przytroczone do siodła obok hełmu z pozłacanej stali ozdobionego głową węża dodatkowo rozwiewały wszelkie wątpliwości dotyczące tego, czy potrafi walczyć. Rozmawiał o czymś ze swoim młodszym bratem, który jednak, pomimo kilku podobieństw, znacząco się od niego różnił. Był tylko trochę niższy, ale włosy, koloru jasnobrązowego, a w zasadzie podchodzącego pod ciemny blond, miał aż do ramion; teraz, gdy były mokre, przylepiły się mu do szyi i zbroi. Podobnie do brata, miał pociągłą twarz i błękitne oczy, w których tlił się ten sam buntowniczy płomień. Jego usta wydawały się być prawie stworzone do uśmiechów, zwłaszcza teraz, gdy zaśmiał się z czegoś, co opowiedział mu brat. Nos, w przeciwieństwie do ojca i brata, miał orli, zapewne po matce. Znad prawego ramienia wystawała rękojeść półtora ręcznego miecza. Garth nie miał wątpliwości, że chłopak nie miał najmniejszych trudności w posługiwaniu się nim.
Cała trójka była obleczona w zbroje z czarnej stali, a wszyscy zbrojni podążający za nimi w zwykłe stalowe zbroje, pociągnięte złotą, czarną i fioletową emalią, na głowach mieli czarno-fioletowe hełmy z podniesionymi przyłbicami, ozdobione wijącymi się wężami. Kwiat rycerstwa z wężowego lenna. A teraz wracali do domu, choć przed końcem wojny najpewniej wszyscy będą martwi.
Obserwował tą żywą rzekę płynącą ulicami Cathair Oir pośród ulewy, jakiej nie pamiętał nikt z żyjących. Garth z niekrytą obawą zauważył, że oddech zarówno jeźdźców, jak i wierzchowców zmienia się w białe obłoczki pary. A to dopiero końcówka lata – przypomniał sobie w duchu, bojąc się nadchodzącej jesieni.
Pamiętał jedynie dwie zimy, ale obie były najstraszniejszymi okresami w jego życiu. Nie dzieciństwo, które spędził jako niewolnik za morzem, ale właśnie zimy w Vandenii. Ludzie zamarzali we własnych domach, wsie i miasteczka znikały pod zwałami śniegu, by wyłonić się spod zasp na wiosnę. Całe armie zmieniały się w zbitkę wielkich sopli lodu. Zaspy wysokie na dwadzieścia stóp… I coś, co przychodziło każdej nocy. Nikt tak naprawdę nie wiedział, co to, nikt tego nie widział… Wszyscy jednak wiedzieli, że istnieje. Coś, co zamrażało wnętrzności samym spojrzeniem czarnych niczym sam mrok oczu, coś nieuchwytnego i przerażającego, o czym wszelkie księgi milczały, a czym nikt nie potrafił powiedzieć nic. Przychodziło co noc przez trzeci rok zimy, a potem znikało, tak samo szybko, jak się pojawiało, by wrócić za dziewiętnaście lat.
Na samą myśl o tym, po jego ciele przebiegł dreszcz.
Gdy kolumna przejechała i zniknęła za główną bramą, dosiadł konia i skierował się ku tawernie noszącej nazwę „Pod Złamanym Srebrnikiem”, będącej swoistą siedzibą Carpentera. Nigdy nie spotykał się z przyjaciółmi, tam, gdzie mieszkał. Dla pewności.
Ulice były nienaturalnie puste odkąd zaczęło mocniej padać. Wszystkie kramy i stragany schowały się na statkach, czy w gospodach, wraz z właścicielami, a mieszkańcy pochowali się w domach. Nawet kurwy nie pokazywały się w oknach, ani na balkonach, by zachęcać potencjalnych klientów do odwiedzenia burdelu.
Podróż nie zajęła mu tak długo, jak się tego spodziewał, bowiem na ulicach nie spotkał dosłownie ani jednej żywej duszy. Szyld karczmy bujał się skrzypiąc przeraźliwie, a wielkie krople deszczu uderzały o niego z całą swoją siłą, jakby postawiły sobie za nadrzędny cel zniszczenie tego znaku. Zsiadł z konia i zaprowadził go do starego budynku znajdującego się obok gospody, który służył jako stajnia. Gdy znalazł się w środku, w jego nozdrza uderzył smród końskiego gówna i gnijącej słomy. Zdjął z wierzchowca siodło i wprowadził go do boksu, zamknął w nim, schował siodło i skierował się na powrót ku karczmie.
Pchnął grube dębowe drzwi z żelaznymi okuciami, które jęknęły głucho, gdy poruszyły się zawiasy. Od razu poczuł bijące od wnętrza tawerny ciepło i przyjemne zapachy. Drewniane krokwie i sufit były już od dawna osmalone przez dym uchodzący z wielkiego kamiennego paleniska. Przy długich stołach zasiadali liczni goście, tak jak przy małych stolikach ukrytych w arkadach. Pomieszczenie wypełniały dźwięki Córki Młynarza śpiewanej przez wędrownego minstrela, a także kilku pijanych gości o bujnych brodach ubrudzonych piwem i resztkami jedzenia.
Już kończyli śpiewać, lecz z jakiegoś powodu, Garth zatrzymał się, by posłuchać.

Ach, cóż to był za dzień!
Słońce świeciło nad nami,
A myśmy oddawali się sobie nawzajem.

Wtem przybył ojciec jej, młynarz srogi,
Wydzierał się, oj wydzierał, na nas.
W gniewie uczynił z nas rozrywkę dla mas

Staliśmy na rozstaju dróg, ja i córka młynarza,
Dając przyjemność każdemu, kto jej zapragnął.
Ja i córka młynarza!

Gdy skończyli, w czapce minstrela, leżącej na ławie obok niego, wylądowało kilka monet. Jeden z brodaczy zwalił się nieprzytomny na podłogę wywołując falę gromkiego śmiechu. Nawet Garth uśmiechnął się mimowolnie. Potem skierował się do jednego z pokoi, w którym urządził sobie wygodne miejsce do mieszkania.
Było tam wszystko czego potrzebował – wielkie biurko, gęsie pióro i atrament, kilkanaście opasłych ksiąg, świece… a także narzędzia, których używał podczas zwykłej pracy. Podszedł do biurko i usiadł na wielkim dębowym krześle. Zapalił świecę i spojrzał na leżące na blacie tomiszcze. Zaczął czytać.

Dwusetnego dnia rebelii Rheon Wend został raniony przez kusznika w bitwie nad Armydą. Schronił się w zamku Snowstone na przełęczy północnej wraz z kilkoma tysiącami ludzi. W tym samym czasie jego flota, którą dowodził Mirin Wend, starszy z jego synów, została rozgromiona w Królewskiej Zatoce przez połączone siły Redblade’ów, Serpentów i Zonesaberów. Mirin trafił do niewoli. Tydzień później jego brat, Eren, przegrał bitwę nad Abhainem i również dostał się do niewoli. Kelgarowie i Praytowie złożyli hołd królowi, przyjęli królewskie ułaskawienie, a także oddali dziedziców na zakładników. Rheon Wend utrzymywał zamek Snowstone jeszcze przez tydzień, po czym zmarł w wyniku niespodziewanej choroby.
Eren i Mirin przyjęli ułaskawienie od króla, a także złożyli mu hołd. Wrócili do Lenna Rekina, gdzie rządy objął Mirin, który z powodu rany otrzymanej podczas bitwy w Zatoce Królewskiej nie był zdolny do chodzenia. Starszy z braci zmarł kilka lat później na krwicę, a jego żona uciekła z Bearc Balla.
Władzę w Lennie Rekina objął Eren z Rodziny Wendów.

W tym miejscu opis dotyczący Rodziny Wendów się kończył. Księga była bardzo aktualna, brakowało bowiem jedynie ostatnich dwóch pokoleń – lord Stamar Wend był synem Erena, oddanym na wychowanie do stolicy. On i król stali się bliskimi przyjaciółmi, co mogło okazać się całkiem znaczące dla przebiegu wojny, jeśli Lenno Rekina naprawdę zostało najechane.
Strony były pożółkłe, a litery nieco wyblakłe, ale nie zapowiadało się na to, by stronicom groziło rozpadnięcie się. Rzucił okiem na okładkę ze starannie zapisanym tytułem – Dzieje Rodzin Wendów, Serpentów i Redblade’ów z uwzględnieniem wszystkich ich członków, a także Rodów i Chorążych im podlegających. Autorem tego dzieła był dawno zmarły mędrzec z Zakonu, który spędził większość swojego życia na przeszukiwaniu starych archiwów wyszukując rozmaite informacje na temat tychże Rodzin.
Światło łojowej świecy padało na ściany pomieszczenia, rzucając na nie długie i zniekształcone cienie. Garth rzucił okiem na wbity tuż obok księgi sztylet z czarnej stali z pozłacaną rękojeścią, który zdobył jeszcze w krainach za Szkarłatnym Morzem jako najemnik w jednej z licznych najemnych kompanii. Służyli w niej zarówno suanie, jak i ludzie, i nikt nie miał z tym najmniejszego kłopotu; jedli przy jednym ognisku, wspólnie przelewali krew i walczyli, a tutaj? Tutaj jedna strona chciała zabić drugą za wszelką cenę. I nikt tak naprawdę nie wiedział, dlaczego. Już nie wspominając o tym, że jeden człowiek na ogół źle życzy drugiemu.
Zabójca przerzucił stronę i ujrzał duży napis brzmiący: Rody i Chorążowie podlegający Rodzinie Wendów. Rodów było w sumie dwadzieścia jeden, a pod każdym z nich znajdowało się jakichś dziesięciu chorążych. Pominął ten dział.
Od początków Rodziny Redblade’ów oderwało go pukanie do drzwi.
- Wejść.
Zawiasy zaskrzypiały i w pokoju znalazł się Arthen – jeden z adeptów Gildii, który z powodu chorobliwie żółtego odcienia skóry zyskał przezwisko Żółtaczka. Miał jakieś pięć i pół stopy wzrosty, opadające luźno na ramiona kruczoczarne włosy, zadarty nos, szare oczy i cień zarostu na okrągłej twarzy.
- Mistrzu, ktoś pragnie się z tobą spotkać, ale nie chce podać nazwiska – oznajmił chłopak.
- Przeszukałeś go? – To było jedną z podstawowych umiejętności wymaganych w Gildii. Innymi było ukrywanie się w różnych warunkach, używanie kilku rodzajów broni, przyrządzanie podstawowych trucizn, czy skradanie się.
- Tak, nie ma przy sobie nic poza mieszkiem złota i naszyjnikiem – odparł bez chwili choćby zawahania.
- Jak wygląda? – dopytywał się Garth.
- Sześć stóp i parę cali wzrostu, gęsta, siwa broda, brązowe oczy, wąski w barach, przy kości – opisał przybysza Żółtaczka. – Na sobie miał czarny, wytarty płaszcz, a na szyi ten naszyjnik, o którym ci mówiłem, mistrzu.
- Będą z ciebie ludzie, Arthen – pochwalił go Garth. – Wpuść go.
Chłopak skinął głową i odwrócił się, powiewając czarno-fioletową szatą ucznia. Nieznajomy pojawił się bardzo szybko. Pasował niemal idealnie do opisu Żółtaczki. Kwadratowa szczęka ukryta wśród burzy śnieżnobiałych włosów, mięsiste usta rozciągnięte w czymś podobnym do uśmiechu, ciemnobrązowe oczy człowieka, który wiele przeszedł w życiu, wydatne brzuszysko, odstające uszy skryte za zasłoną długich białych włosów i liczne blizny, którymi naznaczona była jego twarz.
- Witam w moich skromnych progach, wasza lordowska mość – przywitał gościa Garth.
Przybysz westchnął.
- Myślałem, że lepiej się zamaskowałem – wyznał.
- Bardzo mi przykro, lordzie Gent, ale każdy, kto ma oczy zrozumie, kim jesteś. – Stary Gent wykonał szczęką ruch, jakby coś przeżuwał i dało się usłyszeć ciche strzelanie kości charakterystyczne dla takiego gestu. Mistrz Gildii Zabójców wstał i podszedł do niewielkiej szafki, w której trzymał wino. – Wina? – zaproponował. Jego gość skinął lekko głową. – Proszę się rozgościć, wasza lordowska mość. Niezbyt często miewam tu tak ważnych gości. – Uśmiechnął się przyjaźnie do szlachcica, a ten nieco się rozluźnił i rozsiadł się w fotelu stojącym przed biurkiem. Postawił przed sobą dwa kielichy ze złota ozdobione rubinami i nalał do każdego z nich nieco najlepszego wina, jakie miał. Przeniósł je na blat biurko i ponownie zajął miejsce na swoim krześle. Pociągnął łyk napoju i zapytał – Co cię sprowadza do mojej samotni, wasza lordowska mość?
- Możemy sobie darować te uprzejmości, lordzie Garth – odrzekł Rhames Gent podnosząc kielich do ust. – Przecież przyjaciele mogą się do siebie zwracać po imieniu, nieprawdaż? – Odsłonił śnieżnobiałe zęby w uśmiechu.
Carpenterowi spodobało się określenie „lord Garth”.
- A więc jesteśmy przyjaciółmi? – zapytał nie kryjąc rozbawienia. – Rozumiem, że chodzi ci o to, że przyjaciół można kupić.
- Nie inaczej – przyznał stary Gent. – Jednak pamiętaj, że przyjaciół sowicie wynagradzam. Ja i kilku innych lordów – dodał po chwili.
- Mógłbym wiedzieć, których dokładnie? – zapytał i wypił kolejny łyk wina.
- Lepiej będzie, jeśli to na razie pozostanie tajemnicą. – Po tych słowach zaczął szukać czegoś w kieszeni płaszcza. Po kilku chwilach na blacie biurka wylądowała ciężka sakiewka. – Możesz to uznać za prezent, lordzie Garth.
Zabójca otworzył sakiewkę i wysypał jej zawartość. Z jej środka wypłynęła drobna rzeka kamieni szlachetnych – rubinów, szmaragdów, diamentów, ametystów… Mógłby za to kupić połowę stolicy.
- Czemu zawdzięczam taką szczodrość? – Musiał przyznać, że zawartość mieszka mocno go zaskoczyła.
- Niczemu – odparł z zadowoleniem Gent. – To był podarunek w imię naszej przyjaźni.
- Powiedz mi więc, przyjacielu, co chciałbyś, bym dla ciebie zrobił. – Pociągnął kolejny łyk wina, by nieco rozjaśnić swoje myśli, choć wiedział, że stanie się coś całkowicie przeciwnego.
- Coś bardzo ryzykownego – odparł z przekonaniem. – Ale pamiętaj, wiernych i lojalnych przyjaciół wynagradzam bardzo sowicie. Mam nadzieję, że się rozumiemy. – Garth skinął głową, na znak, że rozumie. – Dobrze. Tu jest umowa – Wyciągnął z kieszeni płaszcza świstek pergaminu zapisany drobnym pismem.
- Arthen! Przynieś moją pieczęć! – zawołał.
Chłopak zjawił się po chwili niosąc wspomniany przedmiot. Pieczęć była okrągła, podobnie jak wszystkie, odciskana była czarnym woskiem, a w jej środku widniał sztylet. Przycisnął ją do pergaminu, po czym złożył swój podpis poniżej. Wiedział, że niezależnie od treści umowy, będzie musiał ją podpisać; ale gdy ją przeczytał, serce podeszło mu do gardła.
- Naprawdę masz zamiar… - zaczął.
- Tak – odparł Rhames.
Garth pokiwał głową i westchnął.
- Arthen, idź do Handwycka – rozkazał. Widząc zdziwienie na twarzy chłopaka dodał – Niech wyśle wiadomość do wszystkich Mistrzów Gildii w mieście.
- Jak ma brzmieć, mistrzu?
- Zbierajcie siły. Mamy wojnę.




2 komentarze:

  1. Czy tylko dla mnie bezsensem jest publikowanie tego samego na dwóch blogach? Cóż...
    Pewnieś myślał, żem go nie znajdę?
    Porzućmy teorie spiskowe.
    Moją opinię n jej temat znasz, jak nie, to se przypomnij, jest na ZO. Po krótce powiem, że to jest jedyna notka n przestrzeni ostatniego czasu, którą przeczytałam od deski do deski i w całości strawiłam. Czytaj: jest dobrze.
    Twoja notka tam na górze powinno być.
    Cóż. To tyle.
    FcjNA
    Rozszyfruj sobie ten skrót :pp

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie tylko dla ciebie ;P
      Tak, przyznaję się :PP
      Znam :P
      Urhoczo
      I chybaś nie myślała, że zmieszczę całość na ZO, co? ;P Stąd masz w dwóch miejscach publikowanie.
      Ty i twoje skróty, taaa :P

      Usuń