ROZDZIAŁ VIII
Przyjemnie
muskające twarz promienie słońca były miłą odmianą po trwającej kilka tygodni
ulewie(choć wszędzie pełno było stojącej wody). Oddział Rowesa poruszał się
naprzód powoli, aczkolwiek systematycznie. Lord obliczył, że jeśli utrzymają to
tempo, dotrą do celu za dwa tygodnie, może później. I tak za długo.
Jechał
na czele kolumny, a z lewej strony towarzyszył mu Gyv Detrone, trzeci syn
jednego z większych lordów w Żelaznym Lennie. Chłopak nie mógł być starszy od
Creyne’a Serpenta, a przynajmniej na takiego nie wyglądał. Szczerze
powiedziawszy, Rowes, przy całym swoim szacunku do swoich wasali, nie
przykładał wagi do tego, ile który ma lat na karku, nawet jeśli się tego od
niego wymagało. Ogólnie rzecz biorąc, to nigdy nie miał dobrej pamięci – gdy
był jeszcze młodziakiem, który musiał uczyć się herbów rodów i Rodzin z całego
Królestwa, wolał patrzeć się na służki, niż słuchać zakonników, czy mędrców,
sprowadzanych pieczołowicie przez ojca do Steelfortu.
Chłopak
Detrone’ów był wysoki i szczupły, żeby nie mówić „chudy”, głowę porastała mu
skołtuniona gęstwina rudych, ognistych wręcz włosów, miał okrągłą twarz, która
zdradzała sobą niepewność, nos skrzywiony przez wielokrotne złamania, szare
oczy, piegi pokrywające całą twarz i długo hodowany cień zarostu nad górną
wargą. Lord miał spore wątpliwości co do tego, czy chłopak uniesie przytroczone
do siodła miecz i tarczę. Nawet jeśli mu się to uda, to rycerze Rowesa będę się
zakładać, czy się zesra, czy nie. Ironheart obstawiłby, że jednak się zesra.
Droga
ciągnęła się lordowi jak flaki tego dzika, którego upolował kilka dni temu
Horn, i miał wrażenie, że zaśnie w siodle, jeśli zaraz do kogoś nie zagada. Z
braku innej opcji postanowił zacząć rozmowę z młodziakiem, ku uciesze swoich
ludzi, którzy także na nadmiar emocji nie narzekali.
-
Jak podoba ci się w wielkim świecie, co? – zagadnął niewinnie.
-
Jest… - Zaczął odpowiadać dopiero po chwili patrzenia na Rowesa co najmniej jak
scanthę, która dopiero co wylazła z czeluści piekielnych – inaczej, niż to
sobie wyobrażałem, panie – dokończył.
Lord
Steelfortu parsknął śmiechem.
-
Nie wierzę, że twój ojciec nie opowiadał ci o gównie, w jakim muszą się taplać
wielcy i dostojni lordowie w stolicy – powiedział wesoło. Po chwili uniósł pytająco
brew, a Gyv niemalże panicznie potrząsnął głową. – Coś tak napięty, jak baranie
jaja? – Uśmiechnął się szeroko. – Czyżbym cię onieśmielał swą iście nadludzką
urodą? – Detrone popatrzył na niego jak na kogoś, kto właśnie wybiegł nago na
ulicę krzycząc: „Jestem królem świata!”. – Dobrze, pożartowaliśmy, a teraz
powiedz, co tam u twojego ojca, hm? Co tam u starego Gyrmira? – Tego cholernego suczego syna. – Zdrowy
i chutliwy jak zawsze?
-
Tak, zdecydowanie tak, panie. – Spuścił łeb, najpewniej po to, by podziwiać
swoje jakże wspaniałe buty. – Mama… znaczy się, lady Detrone… spodziewa się
kolejnego dziecka. Panie. – Młody tak bełkotał, że Rowes ledwo co go rozumiał,
ale, jak to mawiają, „jak się nie ma, co się lubi…”.
-
Ha! Po wojnie chętnie się z nim zobaczę – zapowiedział. – Czy mury Sowiego
Wzgórza wciąż są tak trwałe jak podczas najazdu harnów? Czy może ich
barbarzyńskie topory, miecze, czy co tam oni jeszcze mają, skruszyły wysłużone
kamienie? Cholera! Za dużo siedzę w tym przeklętym zamku! – Zamyślił się i
przypomniał sobie, że zadał młodziakowi pytanie. – Więc co z tym waszym
zamczyskiem?
-
Stoi – odparł chłopak, jakby mu ktoś kij w rzyć wsadził. – Panie. Harnowie
toporów ich nie… to znaczy się… topory harnów ich nie skruszyły… Panie…
Aż tak mnie nienawidzisz, mściwy
skurwysynie, że przysyłasz mi takiego… co to w ogóle jest?!
-
Czy mnie pamięć nie myli, czy nie jesteś pierwszym synem starego Grymira? –
zapytał na pozór bez związku.
-
Nie myli. Panie. Jestem jego czwartym synem, panie. – Rowes mógłby przysiąc, że
przez ułamek sekundy chłopak zabrzmiał niemal pewnie.
Aha, dwie pieczenie na jednym ogniu –
pomyślał. Stary kapcan narobił sobie
pasożytów, to się ich pozbyć jakoś trzeba. A jak mu się poszczęści, to po
wojnie zostanie mu z dwóch, albo i jeden.
-
Masz jakieś siostry?
-
Dwie, mój panie. – Zmarszczył brwi. – To znaczy się, trzy, ale jedna zmarła w
połogu. Panie.
-
Czyli dwie – stwierdził Ironheart. – Jak się nazywają?
-
Lydia i Marya, panie.
Oho, bez zająknięcia! Rozkręca się chłopak,
nie ma co.
-
Używałeś już tego? – Ruchem głowy wskazał miecz podskakujący wesoło obok uda
Gyva.
-
Oczywiście, panie – rzekł prawie oburzonym tonem.
-
Miałem na myśli, czy już kogoś tym zasiekłeś – sprostował z uśmiechem Rowes.
-
Nie… Panie… Nikogo nie… zasiekłem.
Znowu?
-
To lepiej się przygotuj do tego, że w dość niedalekiej przyszłości pewnie
będziesz kogoś musiał zabić. Po to tu jesteś. – Poruszył dolną częścią szczęki
w prawo i w lewo. Nie miał pojęcia, dlaczego, ale ten ruch go uspokajał, tak,
jak innych chociażby wyłamywanie palców. – No, tośmy pogadali – skwitował. –
Pojedź może ze zwiadowcami z przodu, co? – zaproponował. – My wszyscy już
starzy jesteśmy i nasze oczy nie są już tak bystre jak niegdyś, zaś ty jesteś
młody i…
-
Tak jest, panie – bąknął Detrone i oddalił się pędem.
Musiał wyczuć drwinę. No cóż, jeden więcej,
który chętnie poczęstuje mnie nożem w bebechach. Albo u Detrone’ów przechodzi
to z ojca na syna.
Gdy
zniknął za jednym z zakrętów, od których roiło się na leśnej ścieżce, do lorda
Steelfortu podjechał Alard De-Leute, szerzej znany jako Topór na Harnów.
Przydomek zawdzięczał swojej zaciekłości w walce z górskimi klanami podczas ich
najazdu sprzed dwudziestu lat; a topór, którym rozłupał niejedną harnońską
czaszkę zawsze był tak ostry, że, jak lubił powtarzać De-Leute, „można ogolić
nim niedźwiedzia i zdążyć spieprzyć, zanim się bydlę zorientuje”.
-
Niech mnie dzik przeleci, jeśli z całym tym pokoleniem coś nie jest nie tak –
orzekł z wyrazem konsternacji na twarzy. – Żeby takie chuchro wysyłać w te cholerne
góry?
-
Gyrmir jakoś musi się wyzbyć tej całej czeredy, którą sobie zrobił, nieprawdaż?
-
To mógł go puścić, żeby sobie wolno hasał po tawernach i chędożył dziewki,
szukając pracy. – Splunął. – Ale bez przesady. Żeby go do świty swojego
suwerena przysyłać? Co on, przyzwoitości w sobie żadnej nie ma?
- To już wszyscy wiedzą. – Prychnął
pogardliwie. – Niemniej jednak, mógłby zachować pozory.
-
Po tym, jak na uroczystości przejęcia przez ciebie władzy w lennie zjawił się w
towarzystwie bękartów i pomywaczy? – zakpił Topór.
-
Fakt – przyznał Rowes. – Rozliczę się z nim, jak to wszystko się uspokoi.
-
Jak tego dożyjesz – zauważył radosnym tonem Alard. – A o to może być ciężko,
jeśli to, co słyszałem, jest prawdą.
-
A co żeś znowu słyszał? – Ironheart postanowił zignorować docinek ze strony
druha.
-
Że Avard, Hellroad i Snowstone upadły, a przez góry przedarło się pół miliona
suańskiego ścierwa.
-
Nie wszystko jest tu kłamstwem – potwierdził. – Snowstone upadło, zostało
przejęte, lub otworzyło przed suańską armią bramy. Kto ich tam wie. I jak na
razie, jest ich sto, a nie pięćset, tysięcy. – Pokręcił głową, przypominając
sobie obrady. – Chociaż, dzięki idiotom z zachodu, to, co powiedziałeś może się
sprawdzić. – De-Leute uniósł pytająco prawą brew. – Kelgar i Prayt mają odbić
Lenno Rekina, a pozostali utrzymać Hellroad i Avard. – Zacisnął bezsilnie
pięści. – Ale znając nasze szczęście, suanie będą szybsi.
-
Zawsze wybierasz najgorszy możliwy scenariusz – zauważył Alard.
-
Może – zgodził się Rowes. – Ale dzięki temu jestem przygotowany na każdą
okoliczność, prawda?
Zarechotali
zgodnie, ale zamilkli, gdy zobaczyli galopujący w ich stronę oddział
zwiadowców. Na samym przedzie jechał, jak można się było spodziewać, rudy
pomiot Detrone’a. Chłopaczek musiał srać ze strachu, skoro zmuszał konia do tak
szybkiego biegu.
-
Harnowie! – wrzasnął jeden ze zwiadowców.
-
Do broni! – rozkazał Ironheart.
Dobre miejsce na zasadzkę, swoją drogą.
Lord
złapał za swoją, nieco już wysłużoną, buławę, a drugą ręką chwycił miecz jednoręczny,
zdobiony drogocennymi kamieniami i starymi runami. Mag, który go wykuł,
utrzymywał, że jest pradawne zaklęcie, które sprawia, że wróg otrzymujący cios
czuje niewyobrażalny ból, a jego myśli zaczynają się plątać. Lord Steelfortu
nie był pewien, ile w tym prawdy, ale Siepacz, tak bowiem postanowił nazwać
swój oręż (ale nikt nie wiedział czemu, wliczając w to samego właściciela),
sprawdzał się lepiej, niż dobrze. Jeśli ktoś uważał ten zestaw za nieporęczny i
niewygodny, szybko przekonywał się, że Rowes potrafi się nim posługiwać całkiem
zgrabnie. Zwłaszcza, jeśli ten ktoś znalazł się po niewłaściwej stronie.
Wrogowie
wychylili zza ściany drzew po krótkiej chwili idąc szykiem, który Ironheart w
najlepszym razie określiłby jako niezgrabny. Uzbrojeni byli w topory i maczugi
wątpliwej jakości (przynajmniej ci, których było widać), ale z pewnością nie
brakowało im zapału, by je wykorzystać. Na oko było ich… No, można powiedzieć,
że dość sporo, a z pewnością tyle, co ludzi Rowesa.
Lord
zsiadł z konia, miał już bowiem na tyle doświadczenia, żeby wiedzieć, iż
walczyć z piechotą na koniu pośrodku lasu jest wyjściem co najmniej głupim, a
jego ludzie (może wyłączając tego głupiego Detrone’a) postąpili podobnie.
Spomiędzy
potężnych dębów, buków i innych drzew, które porastały okolicę wyleciała
pojedyncza strzała. I, jak można się było spodziewać, trafiła w Gyva. Na
szczęście kompanii, dostał w łeb, więc nie powinno być z nim więcej kłopotów.
Chłopak spadł w konwulsjach na ziemię, zaś jego koń się spłoszył i pogalopował
w kierunku lasu, by stratować kilku harnów, a po chwili skonać od ciosu topora.
Nieskładna
ściana toporów, maczug, a nawet kilku włóczni, zbliżała się nieubłaganie z
każdą chwilą. Rycerze z Żelaznego Lenna zdążyli przywiązać uzdy koni do
korzeni, co grubszych gałęzi, a nawet pni drzew i ustawiali się w szyku.
Jeśli
ktoś nie wierzył w opowieści o harnach, mówiące o ich niezwykle wielkiej
posturze, mógłby się nieźle przejechać na swojej niewierze. Typowy napastnik
miał jakieś osiem stóp wzrostu, a najniższy nieco poniżej siedmiu. Skórę mieli
lekko zrogowaciałą w różnych odcieniach zieleni, szarości i brązu, z przewagą
tego trzeciego. Dolna część szczęki, nieznacznie wysunięta do przodu, nadawała
ich twarzom nieco tępawy wyraz. Włosy mieli różne, chociaż w dużej mierze
czarne, długie i rozpuszczone, zaplecione w warkocze, krótkie i zmierzwione,
lub w ogóle ich nie mieli. O ubraniach można było powiedzieć, że były.
Zaatakowali.
W
błędzie jest ten, kto wierzy we wszystko, co o harnach się mówi. Zwłaszcza w
to, że skórę mają nieprzebijalną i twardą niczym skała. Może i jest dość
twarda, jeśli porównać ją z ludzką, ale niewystarczająco, by nie dało się jej
przebić mieczem z czarnej stali, dodatkowo obłożonym zaklęciem.
Przekonał
się o tym boleśnie pierwszy z przeciwników, który skoczył na Rowesa, a jego
flaki malowniczo ozdobiły ziemię. Krew spłynęła po głowni i pokryła rękojeść
miecza oraz dłoń Ironhearta. Wyszarpnął oręż z osuwającego się na ziemię napastnika
i skoczył do przodu, by precyzyjnie wymierzonym ciosem rozwalić głowę kolejnego
buławą. Wyminął włócznię, która musnęła jego brzuch, po czym ciął przez pierś
harna. Posoka zaczęła wypływać z rany, a niedoszły lordobójca upadł na ziemię.
Kolejnemu
zmiażdżył kolano silnym ciosem buławy, następnemu ściął paskudną głową szybkim
cięciem. Wbrew wszelkiej logice, pole bitwy nie zaczęło rozmywać się Rowerowi
przed oczyma, wręcz przeciwnie, nabierało ostrości, zwalniało. Bez trudu
zabijał otaczających go ze wszystkich stron mieszkańców gór, tnąc, uderzając na
wszystkie strony. Krwi było przy tym bardzo dużo, a bebechów i trupów jeszcze
więcej. Kiedy poczuł, że przepełnia go euforia, jaka może przepełniać tylko
zwycięzcę, usłyszał krzyk jednego ze swoich żołnierzy. W bitewnym zgiełku
wydawał się odległy niczym szept, szum liści na wietrze.
-
Rowes, zawracaj!
To
był De-Leute.
Ironheart
odwrócił się, by sprawdzić o co chodzi i momentalnie zrozumiał. Znalazł się
pośród harnów. Był nimi otoczony ze wszystkich stron. Nieważne, jak bardzo by
się starał, nie miał szans, by ich wszystkich wybić, chociaż ich siły były
całkiem pokaźnie uszczuplone. Jego jedyną nadzieją było przebicie się z
powrotem do swoich.
Doskoczył
do najbliższego i odciął mu nogę w kolanie; gdy ten ukląkł, lord wskoczył mu na
barki i uderzył stojącego obok buławą w łeb, innemu przebił gardło sztychem
Siepacza, solidnym kopniakiem w pierś obalił na ziemię rosłego topornika, by po
chwili przeskoczyć po nim na plecy wroga dzierżącego długą maczugę i zadać mu
ze dwa pchnięcia, które skończyły się dla niego niezbyt przyjemnie.
W
tym momencie natknął się na dość sporą przeszkodę. Mianowicie był ów przeszkodą
harn, który nie dość, że uzbroił się w dwa solidne, stalowe miecze, to jeszcze
był obleczony w zbroję, wątpliwej jakości, ale zbroję. Hełm z nosalem był
zdecydowanie za duży, napierśnik przymały i przerdzewiały… Ale był i to się
liczyło.
Oponent
był nieco wyższy od typowego harna, ale to się nie liczyło, bo walczył tak
samo, jak każdy – bez finezji, opierając się na bezmyślnej sile. Rzucił się
więc na Rowesa, licząc, że ten się cofnie i potknie. Jednak lord zrobił coś
całkowicie odwrotnego – również skoczył do przodu, celując ostrzem miecza w
wyrwę między płytami zbroi. I oczywiście trafił. Jeśli ktoś by się wsłuchał,
usłyszałby stęknięcie i dźwięk, jaki wydają z siebie przepiłowywane kości, tyle
że przyspieszony do granic absurdu. Drągal zwalił się bezwładnie na bok, a
błoto wokół niego zaczęło zabarwiać się na czerwono.
Ironheart
był coraz bliżej. Teraz postanowił trzymać się nisko i ciąć po nogach. Jak
postanowił, tak uczynił. Swój szlak naznaczył odciętymi stopami i wyjącymi z
bólu harnami, łapiącymi się za nogi, by dokonać oględzin strat.
Czuł
krew wypływającą spomiędzy kółek kolczugi, wyciekającą pomiędzy palcami,
spływającą po nogawce. Jego świat nagle ograniczył się jedynie do czerwieni,
która go otaczała. Nie było harnów i nie było ludzi. Była tylko krew.
A
potem poczuł, że coś uderzyło go w potylicę z ogromną siłą i nawet krew
zniknęła.
Jej, jest siekaninaaa, łuuu xdddd Party,
madafakas xdddd
A w następnym rozdziale też będzie
siekanina! Dable party xdddddd
I co sądzita o harnach? Xddd Wesołe typki,
nie? xddd
OK, no to lecim!
OdpowiedzUsuńCzy się zesra czy nie.
Flaki dzika.
Napięty jak baranie jaja.
Bieganie nago po ulicy i krzyczenie, że jest się królem świata.
Najbardziej śmiechowy rozdział ever, żeby zacytować przewodniczącego samorządu szkolnego :DDD
Harnowie są w porządku xd
~RR
Joł xdddd
UsuńAle sie koniec końców mnie zesrał!
długie toto musi być, nie? xd
No ba xddd
Titanic normalnie xddddd
Ano, tak jakoś wyszło, że się mordują, a jest jak zawsze xd
Hura xddd Harnowie dziękować xd
Doprawdy? Udźwignął to brzemię? xD
UsuńZ siedem metrów na pewno..
...
Titanic xdddd
Genialnie jest :D
Hail!
~RR
jak dostał szczałą w łeb, to nie miał sposobności, by się należycie zesrać xddd
Usuńjak ludzkie, jej xd
a co! xddd
Albo głupio, co kto woli xddd
no, postarales sie. xd czasem tak jest, ze koment pojawia sie dopiero teraz, ale ostatnio cos moj fon nie chcial sie z internetem polaczyc. ;-; ide sie dolowac smutnymi jak jesienna pogoda piosenkami. xd 'poetyczko' sie zrobulo, czyz ne?? xd
OdpowiedzUsuńnie no, posmialam sie troche. ;d niezle. xd
a z tym dzikiem wyczulam aluzje, acz nie mam niebieskiego pojecia, czy slusznie. xp ale to zwierze niestety juz zawsze bedzie mi sie kojarzuc tylko i tylko z tym, wiec wybacz.
'siekanina' ist anwesend, gut. xd ich mag das. xd
nie jestem w stanie nic wiecej z siebie wykrzesac... milej koncowki wyjazdu zycze oraz zdrowia, bo ostatnio cos chorobska lapia. :p
Alaaa
lepiej golic zyly, to o wiele razy.bardziej interesujace zahecie xdd
Usuńsa dzolki.o jebaniu, zabijaniu i sraniu, no czego,wiecej wymagacf, noe? xdd
a ja zapomnialem juz o calej sprawie xddx niemniej jednak, dobrze, ze przypomnialasxpp
jaja? xddd
no, z ta koncowka to tak fifty fifty trafilas xdd bo jasnke pan,wychowawca takie gowno odpierdolil, ze dupa boli \:-:/
Maaaaaax xxd
Wybacz ;-; A tak chcialam sie popisac tym wyjazdem xdd smutno mi sie az zrobilo ;-; xd A mialo byc tak pieknie…
UsuńNo to wracaj do nas, bo cus cie ostatnio ni ma xd ale jak cos z netem, to rozumiem to zbyt dobrze. xdd
Alaa xdd
A wyszło jak zwykle xddd
UsuńTaaa... net w rzyć kutasem elfim chędożony... Ale powróćił i to kurwa w wielkim stylu! xddd