BITWA POD
DELLACROINE
Zapowiadał
się chłodny dzień. Mgła spowijała szczelnie pole przed nimi, tak, że nie dało
się zobaczyć nic, co było dalej, niż sto stóp. Podczas starcia na taką skalę,
było to zarówno pomyślne, jak i niepomyślne.
Namiot
Tenhelma Pogromcy był usytuowany na wzgórzu górującym nad polem nieopodal
Dellacroine, na którym roiło się od wszelakiego żołdactwa – od ciężkiej
piechoty z Wężowego Lenna, po lekką kawalerię z okolic Ilmenu. Niezliczone
chorągwie furkotały na wietrze, jakby również czekały na bitwę i nie mogły się
jej doczekać. Długie, równe szeregi namiotów i ognisk niknęły wśród ściany
bieli. Obóz dopiero co budził się do życia, ale król wstawał z pierwszym
brzaskiem, więc Devlan Serpent szedł do jego namiotu bez obaw, że go zbudzi.
Ów namiot był
największy ze wszystkich w armii. Wysoki na jakieś dwadzieścia stóp, wykonany z
solidnego czerwonego sukna przez najlepszych rzemieślników w Królestwie, długi
na sto stóp, miał kształt prostokąta i mieścił co najmniej stu pięćdziesięciu
ludzi.
Na straży
stały dwóch członków Gwardii Królewskiej uzbrojonych w dwuręczne topory z
czarnej stali. Najłatwiej można ich było rozpoznać po hełmach ozdobionych
ptasimi skrzydłami z hartowanej czarnej stali i czerwono-białych płaszczach.
Jeśli pamięć Devlana nie myliła, to ów słynną jednostkę powołał do życia
Vylmarr Okrutny, a jej członków dobierano starannie spośród najznamienitszych
rycerzy Królestwa, zaś liczba owych członków wynosiła trzynaście – po jednym
dla każdej z Rodzin i trzynasty jako dowódca.
Gwardziści
skłonili się, widząc Serpenta, a on odpowiedział im życzliwym skinieniem głowy,
po czym uchylił poły namiotu i wszedł do środka. Wokół okrągłego stołu z
rozłożonymi na nim mapami i figurami symbolizującymi układ sił zebrało się
kilku ludzi, którzy o czymś rozprawiali. Devlan rozpoznał wśród nich Ivena
Genta, Devy’ego Whitefire’a, Aelę Malerrin, a także dowódcę Gwardii, Egana
Serpenta, swojego kuzyna.
- Kuzynie! –
uradował się Egan. – Dobrze cię widzieć!
- Ciebie też
– odparł z uśmiechem lord Naithair. – O czymże to tak rozprawiacie, moi
przyjaciele?
- Ha! –
zakrzyknął Iven. – Też chciałbym wiedzieć! – Popatrzył chytrze z ukosa na Aelę.
- Uważaj
sobie, Gent – rzuciła oschle. – Bo ktoś mógłby ci uciąć drugą rękę. –
Wyszczerzyła pożółkłe zęby w uśmiechu i popatrzyła na żelazną dłoń lorda
Caislewall.
- Zamknąć
się! – huknął milczący dotąd Tenhelm, którego Devlan nawet nie zauważył. Pomimo
trudów wojny, wciąż budził respekt samą budową – miał niemal osiem stóp
wzrostu, szeroką pierś, umięśnione ramiona, bujną kruczoczarną brodę, takie
same opadające na ramiona włosy i ciemnobrązowe oczy. I to właśnie one były w
tym człowieku najstraszniejsze – zimne i bezlitosne, obojętne. Poza tym, sam
widok legendarnego już Tenhelma Pogromcy budził trwogę większą niż cokolwiek
innego. Mówiło się, że samymi rękoma położył trupem więcej suan, niż niejeden
za pomocą jakiejkolwiek broni. – Witaj, Devlanie – przywitał się. Podniósł do
ust srebrny kielich. – Właśnie próbowaliśmy uradzić, gdzie powinniśmy wydać
bitwę zharowi – wyjaśnił. – Masz może jakiś pomysł, jako królewski doradca?
- Oczywiście,
Wasza Miłość. – Uśmiechnął się półgębkiem. – Myślę, że powinniśmy umocnić nasze
pozycje tutaj i czekać na atak suańskiej armii – oznajmił, a widząc, że Gent
chce zaprotestować, uniósł dłoń, by go uspokoić. – Jest ich wiele więcej, to
fakt. Dlatego uważam, że są pewni zwycięstwa i będą po prostu przeć przed
siebie. Wpuścimy ich między pospolite ruszenie, a w pobliskim lesie ukryjemy
ciężką jazdę, ciężką piechotę i elitarnych łuczników, którzy zaatakują z prawej
flanki i od tyłu.
- A co z
lewą? – zaciekawił się Devy.
- Lewą
zostawimy im wolną, by dać im możliwość ucieczki – wyjaśnił spokojnie Serpent.
- Jak to? –
zapytała Dragonstone.
Na twarzy
króla pojawił się uśmiech.
- Normalnie,
Aelo – powiedział. – Po lewej będą mieli krótki wąwóz, później Dellacroine, a
za nim kilka mil pól. Na samym końcu ocean – wyjaśnił.
- Przecież
zdołają się przegrupować – zawył Iven.
- Nie zdołają
– zapewnił król.
Wielka armia
Imperium Suańskiego poruszała się powoli przed siebie, niczym szarobury, żywy
ocean upstrzony licznymi chorągwiami. Prowadził ją sam Najwyższy Pan, Syn
Światła, Wódz Zastępów, a w końcu Zhar Imperium. Dosiadał wielkiego czarnego
rumaka i przyglądał się swoim żołnierzom, co jakiś czas kiwając z zadowoleniem
głową.
Był wyższy od
większości suan, a także silniejszy niż którykolwiek z nich. Miał osiem stóp
wzrostu, prawdopodobnie nawet więcej, głowę wilka, nieskazitelnie czarne futro,
a do tego był świetnym wodzem. Chociaż w nadchodzącej bitwie nie będzie musiał
się zbytnio wykazywać, gdyż wojsk Imperium było co najmniej pięć razy więcej od
mizernej armii faernów. Do tego
wszystko to byli zaprawieni w wojnie weterani, którzy dobrze znali smak bitwy i
którzy łaknęli krwi wrogów. Legion, którym dowodził Vessel był w tak dobrym
nastroju, że nie zważając na długą drogę, która go czekała, zaczął śpiewać.
Bij, bij we wroga!
Nie ujdzie nam ni żywa noga!
Skruszym zbroje ich i hełmy,
Poznają oni smak gehenny!
Spłyną nasze ostrza krwią,
Zmiecie wroga nasz legion!
Nie zaznają wesela oni,
Gdy Imperium ich rozgromi!
Wrony jadły będą ich,
My wypijemy wina kielich!
Bij we wroga, chłopie, bij!
Nadziej wroga łeb na kij!
Wesoła pieśń
wydobywająca się z kilku tysięcy gardeł niosła się echem pośród rozległych
równin i podrywała coraz to kolejnych żołnierzy do śpiewu. Nawet generał przez
chwilę podśpiewywał, ale przestał, gdy dojrzał nadjeżdżającego jeźdźca z
wyszytym na piersi złotym sokołem – symbolem zhara.
- Najwyższy
Pan cię wzywa, generale Vessel – oznajmił.
- Prowadź –
odrzekł.
Jechali
wąskimi ścieżkami utworzonymi między równymi kolumnami wojska, by po krótkiej
chwili dotrzeć do orszaku Najwyższego Pana. Odziany w płytową zbroję z czarnej
stali jechał na czele liczącego zaledwie kilka setek oddziału kawalerii.
- Twój
skromny sługa Vessel jest na twoje rozkazy, Najwyższy Panie – orzekł generał,
gdy zbliżył się do zhara.
- Ach!
Generale, dobrze cię widzieć – rzekł władca wesołym tonem. – Nie ma to jak zapach
przyszłego zwycięstwa, co? – zagadnął.
- Na chwałę
Imperium! – oświadczył Vessel.
- Cieszę się,
widząc twój zapał – pochwalił go Syn Światła. – Jak myślisz, czy odniesiemy to
zwycięstwo?
- Z całą
pewnością, o Wodzu Zastępów – potwierdził. – Zagniemy armię faernów, tak, jak wiatr gnie łany zboża
– stwierdził.
- Cieszy mnie
twój entuzjazm. – Wyszczerzył kły w uśmiechu, a blizna, która przechodziła obok
pyska drgnęła nieznacznie. – Generale Vessel – zaczął – chciałbym cię o coś
zapytać. – Zhar zlustrował dowódcę wzrokiem. – Czy przyjąłbyś niewątpliwy
zaszczyt poprowadzenia pierwszych legionów do bitwy?
Generała
zatkało.
- Oczywiście,
że tak, Najwyższy Panie, Synu Słońca, Wodzu Zastępów, Potężny Zharze! –
oznajmił. – Będę wielce zaszczycony mogąc poprowadzić chorągwie ku bitwie. –
Gdyby to było możliwe, uklęknąłby przed swoim władcą. No, ale trudno było to
zrobić, siedząc na koniu pośrodku ogromnej armii, prawda?
- Świetnie. –
Zhar klasnął. – Gdy już zwyciężymy, nie ominą cię zaszczyty i nagrody, generale
– zapewnił.
Jednak
prowadzenie wojsk zhara ku bitwie było nagrodą samą w sobie, co Vessel
dopowiedział już tylko w myślach.
Do walnej bitwy pod wsią Dellacroine doszło rankiem dnia dwudziestego
siódmego lipca, roku Seasenthis, dwusetnego pierwszego cyklu od przybycia do
Vandenii. Starły się tam armie Królestwa Aerdenu i Imperium Suańskiego pod wodzą króla
Tenhelma Trzeciego Pogromcy i zhara Khernala Drugiego. Po stronie Królestwa
walczyło około stu tysięcy żołnierzy, zaś po stronie Imperium liczba
pięciokrotnie większa. Pierwszą linią wojsk Imperium dowodził generał Vessel,
prowadząc dwieście tysięcy żołnierzy. Jego atak odpierał lord Devy Whitefire,
który okopał się na polu w pobliżu Dellacroine.
Pierwszy
dźwięk rogu usłyszeli przed świtem. Siąpił lekki deszczyk, mżawka wręcz, która
jednak nieco ograniczała pole widzenia. Niemniej jednak, Devy nakazał swoim
żołnierzom przygotować się do bitwy; łucznicy stanęli za umocnieniami
wykonanymi z wetkniętych w ziemię zaostrzonych pni drzew, zresztą podobnie jak
piechota. Z tym, że piechota leżała ukryta za wałami, by na komendę wstać i
rzucić się w wir walki.
Tymczasem,
pole bitwy zaczęło zachodzić mgłą, a z oddali przybliżały się dźwięki
maszerującej hordy.
Oddech
Whitefire’a zmieniał się w obłoczki pary w zimnym, porannym powietrzu, a przez
mgłę dało się z każdą chwilę dostrzec coraz mniej. Krople deszczu bębniły o
otwartą przyłbicę hełmu, zagłuszając inne dźwięki. Jednak, po chwili nerwowego
wyczekiwania, do uszu lorda doszedł inny dźwięk, którego wcześniej nie było słychać.
Tętent końskich kopyt.
- Łucznicy! –
wrzasnął.
Żołnierze
naciągnęli cięciwy i wypuścili strzały, które poszybowały w górę, szybko
znikając w białej zasłonie mgły, a następnie spadły w dół dosięgając jeźdźców.
Tego, że ich dosięgły, Devy był pewien. Skąd? Wyraźnie słyszał jęki i
przekleństwa, a także agonalne rżenie koni. Jednak ów tętent wciąż się
przybliżał.
- Jeszcze
raz! – rozkazał.
Poleciała
kolejna salwa, krzyki znów się rozległy, lecz tym razem tętent końskich kopyt
umilkł.
Znów nastała
chwila pełnej napięcia ciszy, po której wyraźnie dało się dosłyszeć nadchodzącą
piechotę.
- Strzelać
bez rozkazu! – zakomenderował.
Łucznicy bez
chwili zwłoki zaczęli pruć strzałami w kierunku nadchodzących wrogów, zasypując
i prawdziwym śmiercionośnym deszczem. Suanie zaczęli biec, a przynajmniej tak
to brzmiało. Lord przygotował swoje topór i tarczę, po czym stanął w miejscu
niczym posąg i czekał.
Nie trzeba
było długo czekać, by spośród białych obłoków wyłoniło się suańskie ścierwo,
które przypominało żywą falę, mającą zalać umocnienia królewskich wojsk. A do
zalania tych umocnień Devy nie zamierzał zbyt prędko dopuścić.
- Piechota! –
ryknął i opuścił przyłbicę hełmu, który był ozdobiony licznymi płomieniami i
pająkami, skrzącymi się jasnym blaskiem. Zastanawiał się, czy wygląda choć w
połowie tak przerażająco jak Tenhelm. A nawet jeśli nie, to wiedział, że
postara się mu dorównać chociaż w zaciekłości podczas mordowania suan.
Strzały wciąż
leciały w powietrzu ku wrogim hordom i wciąż trafiały, ale przyszła najwyższa
pora na to, by Imperium poznało gorzki smak włóczni, toporów, mieczy, młotów, a
także innych broni dzierżonych przez dzielnych wojowników królewskiej armii.
Armia suan
wbiegła w umocnienia, nabijając biegnących na jej czele żołnierzy na ostre
pale, ale nie zwracając na nich większej uwagi, zaczęła wdrapywać się w górę
naprędce usypanego wału wymachując toporami, rzucając oszczepami i drąc się wniebogłosy. Owa wspinaczka nie była najłatwiejsza, bo wał miał dobre dziesięć
stóp, a ciała martwych towarzyszy i ciskane w góry kamienie oraz włócznie
skutecznie ją utrudniały. Do tego na samym jej szczycie czekał na suan mur
tarcz, który z wielką zaciekłością siekał każdego, kto wszedł na górę.
Żołnierze Imperium padali pod ciosami dzielnej
piechoty Tenhelma, tak, jak padają łany zboża pod wprawnymi ciosami sierpa.
Należało jednak zauważyć, że to, z czym do tej pory mierzył się Whitefire i
jego ludzie, to było co najwyżej pospolite ruszenie, rekruci z wiosek,
uzbrojeni w siekiery czy kosy.
I właśnie w
chwili, w której Devy zaczął się nad tym zastanawiać, do walki ruszyła ciężka
piechota Imperium, prowadzona przez suanina o głowie pumy, niosącego w lewej
dłoni chorągiew zhara. Wbiegł na umocnienie z taką łatwością, z jaką pająk
łapie muchę i wbił się klinem stworzonym ze swoich żołdaków w ludzi
Whitefire’a, przełamując linię obrony bez najmniejszego trudu. Zadawał swoją
zakrzywioną szablą precyzyjne i szybkie ciosy, siejąc popłoch wśród obrońców,
którzy rozpaczliwie próbowali się bronić.
Lord pobiegł
w tamtym kierunku, biorąc ze sobą swoich przybocznych rycerzy, dla których
wojna nie była pierwszyzną. Spróbowali odeprzeć suańską falę zalewającą wyłom w
murze tarcz. Wykorzystując zaskoczenie, zdołali położyć kilkunastu nieludzi
towarzyszących chorążemu.
Devy lawirował
między przeciwnikami oddzielając kończyny od ciał, miażdżąc głowy, wypruwając
wnętrzności. Obronił tarczą natarcie jakiegoś wyrośniętego wilczura i ciął
przez jego paskudny pysk. Kolejny nieszczęśnik, który miał pecha nawinąć się
lordowi, spróbował pchnąć go dzidą, ale Whitefire przeciął drzewce broni,
skoczył w kierunku suanina i jednym ruchem ściął mu łeb. Następny uderzył w
jego tarczę z taką siłą, że ręka niemal mu zdrętwiała, co jednak przypłacił
utratą własnej prawicy.
Tak, jak fale
rozbijają się o skały, tak suańskie wojsko rozbijało się o rycerzy z Białej
Twierdzy. Stos ciał piętrzący się poniżej wału był już mniej więcej tej samej
wysokości co wspomniane umocnienie. Ale suanin niosący chorągiew wciąż walczył,
lecz teraz nie jak lew polujący na zwierzynę, a raczej jak wilk zagoniony przez
myśliwych w ślepy zaułek.
Devy
postanowił, że ukróci jego męki.
Zbliżyli się
do siebie, a ich spojrzenia się spotkały, choć tylko na chwilę. Dopiero teraz
Whitefire dostrzegł krew zlepiającą futro na głowie przeciwnika, a także
wypływającą między czarnymi płytami zbroi.
- Lurhed faern – powiedział i splunął.
Cóż, i bez tego gestu można się było domyślić, że suanin nie wypowiada się zbyt
ciepło o Devym.
Skoczyli ku
sobie.
Saunin
próbował ciąć swoją szablą w szyję lorda, ale ten zasłonił się w porę tarczą, a
następnie wyprowadził kontrę w krwawiący już bok przeciwnika. On jednak zdołał
uskoczyć w bok, nie tracąc jednocześnie równowagi i przygotować się do
kolejnego natarcia. Tym razem celował w głowę i trafił, lecz, ku swojemu
rozczarowaniu, odkrył, że hełmu z czarnej stali nie da się przebić tak łatwo.
Devy uderzył go tarczą w twarz. Suanin zatoczył się do tyłu, a potem upadł na
ziemię, cięty ostrzem topora w gardło.
Drgał w
konwulsjach bluzgając krwią, a wśród wypowiadanego przez niego bełkotu dało się
usłyszeć kilka słów:
- Heap aln Interie…
Gdy przestał
się ruszać, Whitefire wydarł z jego zesztywniałych palców chorągiew i przeciął
ją na pół. To podkopało morale suan, którzy jednak nie zaprzestali ataków.
Mgła, przeklęta mgła – pomyślał Vessel,
prowadząc pierwszą chorągiew do bitwy.
Będą mieli przewagę. Ale na co im się to zda, kiedy jest nas tak wiele? Ha!
Postanowił
puścić konnicę przodem, samemu idąc na piechotę, by podbudować piechotę, która
w końcu miała być tą, która złamie faernów
i pozwoli głównym siłom zhara wbić się we wrogie wojska, jak nóż w masło.
Jednak po chwili, pożałował tej decyzji, widząc trupy zarówno koni, jak i
jeźdźców leżące w kilku równych rzędach na przestrzeni kilkuset stóp. Pozwolił
swoim żołnierzom pognać przed siebie, a sam dołączył do ciężkiej piechoty. Nie
minęła chwila, a dojrzeli wysoki wał, w który wbity były naostrzone pale. A na
owych palach nabitych było już wielu suańskich żołnierzy, a z każdą chwilą
nabijali się na nie kolejni i kolejni. Z nieba leciał nieprzerwany deszcz
strzał, niosący ze sobą śmierć i pożogę, chaos i panikę.
- Za mną! –
wrzasnął i poprowadził ciężką piechotę Imperium na umocnienia, dzierżąc
chorągiew zhara. Na szczycie wału napotkali niewielką przeszkodę w postaci
ściany tarcz, przez którą przebili się bez większego wysiłku.
Vessel
odrąbywał kończyny i głowy szybkimi cięciami swojej zakrzywionej szabli z
czarnej stali – prezentu od samego zhara – wymachując przy tym chorągwią.
- Na chwałę
Imperium! – krzyknął, przebijając brzuch jakiegoś chłopaczka, który był na tyle
głupi, by zaatakować chorążego Imperium.
Jakiś faern pchnął go między płytami zbroi
sztyletem, co przypłacił życiem. Jednym krótkim cięciem generał skrócił go o
głowę, a następnie wyszarpnął ze swojego ciała ostrze i rzucił nim w
pobliskiego wroga, trafiając w oko.
Wpadł w wir
walki i zaczął się w niej zatracać. Krew z rozciętej skroni mieszała się z
potem i wodą, zalewając mu lewe oko, wypływała z rany zadanej sztyletem,
spływała po ostrzu szabli, płynęła strumieniami po polu bitwy, tryskała na
wszystkie strony, wylewała się z ciał zabitych lub rannych.
Kiedy można
było sądzić, że wojska Imperium na dobre przebiły się przez linie obrońców i
już nic ich nie powstrzyma, nadbiegli zakuci od stóp do głów w stal wojownicy,
na których czele był faern w czarnej
zbroi, dzierżący wielki topór i tarczę, mający co najwyżej sześć i pół stopy
wzrostu. Na głowie miał wielki hełm ozdobiony pająkami i płomieniami, które
zdawały się ruszać i emanować własnym blaskiem.
Wbili się w
oddziały Imperium i zaczęli bez litości je wyżynać. Pod ciosami dowódcy faernów padło wielu suan. W zasadzie
każdy, który go zaatakował. Swój szlak naznaczył ciałami dzielnych żołnierzy
Imperium. Chociaż był podłego wzrostu, nadrabiał to zaciekłością.
Jednak Vessel
nie miał czasu, by podziwiać go i jego zdolności, gdyż został otoczony przez
wściekłych obrońców. W przeciwieństwie do ów niskiego rycerza, wojownicy byli z
nich żadni, więc po chwili byli już tylko drgającymi konwulsyjnie trupami z
pokiereszowanymi ciałami.
I właśnie
wtedy generał znów go zobaczył, gdy zmierzał w jego stronę. Wojownik w czarnej
zbroi, dzierżący topór wyżynał sobie drogę do Vessela bez trudu zabijając
każdego żołnierza Imperium, który mu przeszkodził. Ich spojrzenia spotkały się na
mniej, niż jedno uderzenie serca. I to wystarczyło.
Zbliżyli się
do siebie, a generał powiedział:
- Przeklęty faern. – Splunął.
Skoczył ku
przeciwnikowi i spróbował ciąć go w szyję, ale on zasłonił się tarczą z
wymalowanymi na niej czarnymi i białymi pająkami, po czym wyprowadził kontrę,
której Vessel cudem tylko uniknął odskakując w bok. Natarł, ale teraz wycelował
w hełm. Serce podeszło mu do gardła, gdy szabla odbiła się od płomieni i
pająków, tak, jakby były z litej skały. Potem coś uderzyło go z niezwykłą siłą
w twarz i przed oczyma mu pociemniało. Leżał na ziemi, a wokół szyi czuł ciepło
mieszające się z zimnem. Miał wrażenie, że ktoś wlał mu do gardła wrzątek, w
którym teraz tonął. Widział pochylającego się nad nim olbrzyma z toporem
ociekającym krwią. Z trudem zdołał powiedzieć:
- Na chwałę
Imperium…
Poczuł, że
robi mu się jakoś nienaturalnie zimno.
Generał Vessel osobiście poprowadził atak na
umocnienia lorda Devy’ego. Jedyne oddziały kawalerii w armii Imperium zostały
podczas tego ataku całkowicie wybite, a pospolite ruszenie zdziesiątkowano.
Podczas drugiego natarcia, które przeprowadzała ciężka piechota, generał Vessel
poniósł śmierć z rąk lorda Whitefire’a. Chorągiew zhara została utracona przez
wojska Imperium i zniszczona przez lorda Devy’ego. Po południu tego dnia –
dwudziestego siódmego lipca – do walki dołączyły główne siły zhara Khernala.
Gdy Khernal
dotarł na pole bitwy, zastał je zasłane trupami swoich żołnierzy, chociaż wielu
wciąż szturmowało umocnienia wroga, a z każdą chwilą szło im coraz lepiej.
Widział jednak jak padali pod naporem strzał nadlatujących zza wału obronnego.
Mgła już zdołała się nieco rozrzedzić, chociaż w dalszym ciągu nie całkowicie.
Na nieszczęście Vessela, który teraz już pewnie gryzł piach, wszyscy łucznicy
Imperium maszerowali razem z zharem, a nie w straży przedniej. A że stracili
chorągiew? Mogą zrobić nową.
Władca
postanowił skończyć tą krwawą łaźnię.
- Łucznicy!
- Ależ,
panie, nasi ludzie… - zaczął kapitan Ltor.
- Są gotowi
do poświęceń, kapitanie – przerwał mu zhar. –I lepiej zamilknij, albo będziesz
musiał sam jeden galopować na wroga.
- Tak jest, Najwyższy Panie.
Tymczasem
strzały poszybowały ku górze. Raz za razem, w równym tempie, wznosiły się i
spadały na faernów zadając śmierć.
Wtem
usłyszeli dźwięk rogu. Długi i rozpaczliwy.
- Ha! –
ucieszył się Ltor. – Dają sygnał do odwrotu!
I faktycznie
– niedobitki walczących na wałach uciekały teraz w kierunku swojego obozu w
panice, porzucając swoje pozycje.
- Za nimi! –
zagrzmiał Khernal, nie chcąc, by choć jeden z nich uszedł z życiem.
Suańska horda
przelała się przez wał zasłany trupami i zaczęła morderczy bieg za obrońcami,
tak, jakby byli dzikim zwierzęciem czującym krew ofiary.
Kiedy już
poczuli smak zwycięstwa, w ich szeregi wkradła się nagła i nieopanowana panika.
Żołnierze porzucali broń i tratowali towarzyszy, jakby goniły ich jakieś
demony. Zhar już chciał wrzasnąć, kazać im chwytać za broń i wracać do walki,
kiedy zobaczył powód ich strachu. Oto z zachodu nadciągały dziesiątki tysięcy
jeźdźców niosące ze sobą śmierć i pożogę, zabijające każdego, kto stanął na ich
drodze. Jednak Khernal postanowił, że tanio skóry nie sprzeda. Wraz ze swoimi
przybocznymi zbił się w ciasny krąg, zajął pozycję u wejścia do pobliskiego
wąwozu prowadzącego do Dellacroine i czekał na atak kawalerii. Zobaczył, że na
czele klina pędzącego w ich stronę jedzie wojownik, który na głowie ma
pozłacany hełm w kształcie głowy węża.
A potem jakaś
niewyobrażalna siła odepchnęła go do tyłu i odebrała mu dech w piersiach.
Chociaż Devy
i jego ludzie walczyli mężnie i zaciekle, to nie byli w stanie bez końca
powstrzymywać zalewających obóz hord przeciwników. Gdy wydało mu się, że już
wygrali, ujrzał nadciągające główne siły zhara, których było jeszcze więcej,
niż suanie przywiedli przedtem. Mgła rozrzedziła się już prawie całkowicie, a
mimo to nie można było dojrzeć, gdzie kończą się wojska nieprzyjaciela, które
zbliżały się nieubłaganie z każdą chwilą.
Whitefire’a
zastanowiło to, z jakiego powodu zatrzymali się kilkaset stóp od pozycji
królewskich wojsk. A potem zobaczył lecące w ich stronę strzały. Zdołał
zasłonić się poobijaną i powgniataną tarczą na tyle dobrze, by zasłonić głowę,
ręce oraz tułów, ale nie udało mu się obronić nóg i jeden pocisk wbił mu się
głęboko w udo. W normalnej sytuacji zbroja nie zostałaby nawet zadrapana, ale
pech chciał, że topór jakiegoś suanina stworzył w niej wcześniej wyrwę, w którą
trafiła strzała.
Gdy na
obrońców spadła druga salwa, Devy postanowił, że nie ma sensu dłużej czekać.
Podniósł przyłbicę hełmu, uniósł do ust pozłacany róg zawieszony u pasa i
dmuchnął weń z całej siły i najdłużej jak potrafił.
Jego ludzie
porzucili wał i skoczyli w stronę obozu, a on podążył w ich ślady. Chociaż
„skoczył” było lekką przesadą w jego przypadku. On co najwyżej zaczął w tym
kierunku kuśtykać stękając na każdym kroku. Nie zdołał się zbytnio oddalić, gdy
na umocnieniu znaleźli się wrogowie.
Zatrzymał się
i obrócił twarzą w kierunku suańskiej armii. Czekał. Przeciwnicy biegli w jego
kierunku bezładną kupą i zapewne byli pewni zwycięstwa. Jakież musiało być ich
zdziwienie, gdy towarzysze na ich tyłach rozpoczęli paniczną ucieczkę w stronę
Dellacroine i pól za nim położonych. Popatrzyli się za siebie, ale nie mogli
spostrzec powodu paniki wśród towarzyszy. Przynajmniej do czasu. Jednak wtedy
było dla nich już za późno. Z nieba spadł na nich deszcz bełtów i strzał, a
dzieła dokonała szarża ciężkiej kawalerii, która do tej pory ukrywała się
pośród drzew, by teraz z wściekłością zdziesiątkować oddziały wroga.
Żołnierze
Imperium, którzy jeszcze przed kilkoma chwilami z godną pochwały zawziętością
ścigali królewskich ludzi, teraz pierzchali z godną pogardy paniką przed
kawalerią Tenhelma, tak, jak robactwo ucieka przed człowiekiem. Większość z
nich ginęła pod kopytami koni, kończąc ze zmiażdżonymi ciałami, i to tak
bardzo, że potem trudno było je odróżnić od błota zmieszanego z krwią.
Whitefire
westchnął z ulgą i dopiero teraz poczuł, że ogarnia go niezwykłe znużenie.
Pociemniało mu w oczach i upadł na ziemię.
Chociaż
spomiędzy drzew nie można było dokładnie dostrzec przebiegu bitwy, to
zdecydowanie dało się ją usłyszeć. Odległy szczęk stali i jęki rannych, a także
krzyki zabijanych.
Konie stąpały
w miejscu, nerwowo orząc ziemię kopytami, jakby one także przeczuwały, co
nadchodzi. Większość wierzchowców w pierwszych szeregach miała na sobie solidne
stalowe zbroje płytowe, albo chociaż łuskowe, a na wielkich głowach osłony w
rogami nadającymi im wygląd stworzeń z innego świata. Suanie nie byli może zbyt
przesądni, ale widok szarżujących kilkudziesięciu tysięcy jeźdźców złamałby
każdego.
Egan był
odziany w oficjalną zbroję dowódcy Gwardii Królewskiej – hełm ze skrzydłami
sprawiał, że Serpent wydawał się wyższy, niż był w rzeczywistości, a nawet w
Devlanie wzbudzał pewien niepokój, choć zawierzyłby kuzynowi życie. Proporzec
przymocowany do jego długiej lancy całkiem przemókł i zwisał teraz smętnie,
jakby wyczekiwał z utęsknieniem momentu, w którym będzie mógł załopotać podczas
dzikiej szarży na wroga. Przy siodle zawieszony był potężny dwuręczny miecz
Egana.
Jednak i lord
Naithair nie prezentował się najgorzej. Płytowa zbroja z czarnej stali oraz
pozłacany hełm ukształtowany na podobieństwo głowy Avaliona (chociaż ktoś, kto
nie był obeznany, mógł go uznać za jakąś egzotyczną odmianę węża) z pewnością
budziły respekt. Uzbrojony był tak samo, jak swój kuzyn – w długą lancę i
dwuręczny miecz.
Nie mogło
mimo to ujść niczyjej uwadze, że to król wyglądał najgroźniej i najdumniej ze
wszystkich wojowników. Rumak, którego dosiadał był wyższy od Devlana, a on do
niskich nie należał, i był umięśniony na równi ze swoim panem, a całe jego
ciało pokrywała nieskazitelnie biała sierść. Zwierzę przybrano w zbroję barwy
śniegu z licznymi ostro zakończonymi wypustkami. Zaś jeździec miał na sobie
zbroję, którą pociągnięto białą emalią; częściowo po to, by ukryć nieliczne
wgniecenia, a częściowo po to, by miała ten sam kolor co pancerz wierzchowca.
Ale nie to było w niej niezwykłe. Pomijając to, że wykonanie zbroi dla człowieka
tak niezwykłych rozmiarów było wyzwaniem diabelnie trudnym dla większości
płatnerzy, naramienniki zawijały się w górę, sprawiając wrażenie żywych istot,
wijących się obok głowy Tenhelma, a w wielu miejscach pancerza znajdowały się
śmiertelnie niebezpieczne kolce, którymi z łatwością dało się zabić, zwłaszcza,
przy niezwykłej sile Redblade’a. Hełm zaś był głową gryfa, a górna jej część
służyła za przyłbicę. Efekt był zaprawdę niezwykły. W prawicy króla znajdowała
się mająca dobrze ponad dziesięć stóp lanca, teraz skierowana ku górze. Jednak
to nie ona była najgroźniejszą bronią, jaką miał na podorędziu ten człowiek. Po
obydwu stronach siodła przytroczono po jednej broni – po lewej miecz, który dla
normalnego mężczyzny mógłby być dwuręczny, po prawej zaś ogromny topór z
obosiecznym ostrzem. Tenhelm nie uznawał tarcz. Parł przed siebie przebijając
się przez wrogów z taką samą łatwością, z jaką większość ludzi wypija kufel ale.
Było już
dobrze po południu, a Serpenta dopadło znużenie.
- A może nasz
dzielny Whitefire poradził sobie sam? – zapytał otwarcie kuzyna, oczywiście z
nutą drwiny w głosie.
- Prędzej
postawiłbym na to, że zabili go zanim zdołał zadąć w ten pieprzony róg – odparł
ponuro Egan.
- Wtedy nie
słyszelibyśmy odgłosów bitwy, prawda? A ja jakoś je słyszę, kuzynku –
powiedział nieco ostrzej, niż zamierzał.
- Jak tam
chcesz. – Wzruszył ramionami.
Wtem rozległ
się przeciągły dźwięk rogu.
- I widzisz?
– Devlan prychnął wesoło. – Obaj się myliliśmy.
- Kto
pierwszy, ten bierze zhara! – zawołał równie wesoło, opuszczając przyłbicę i
lancę, po czym ścisnął końskie boki i puścił się pędem przed siebie, zaś kuzyn
poszedł w jego ślady.
Nad ich
głowami przemknęła ogromna salwa bełtów i strzał, która na kilka uderzeń serca
przysłoniła niebo, a następnie spadła na wojska Imperium niczym drapieżny ptak
atakujący swoją ofiarę.
Suanie nie
mieli bladego pojęcia co się dzieje, dopóki z boku nie wbił się w nich klin
ciężkiej jazdy, niosący olbrzymie spustoszenie. Większość żołnierzy rzuciła się
w panice do ucieczki. Królewska kawaleria goniła ich, tnąc na prawo i lewo
ostrzami toporów i mieczy, odrąbując kończyny, miażdżąc kości, zrywając
ścięgna. W skrócie: zabijała. I to dość skutecznie.
Jednakże, z
prawej strony kilka setek, ba, może nawet i tysiąc, suan opamiętało się i
zwarło w ciasnym szyku, gotowe przyjąć na siebie cały impet szarży. Devlan
zawrócił konia, a za jego przykładem poszło wielu jeźdźców, w tym Egan, i
wszyscy razem ruszyli ku przeciwnikom. Lanca jeszcze się nie złamała, więc pochylił
ją do przodu, celując w pierś stojącego na przedzie suanina i spostrzegł, że
jest on odziany w zbroję z czarnej stali. Ha!
To zhara zaszczyt kopnął, że zginie z mojej ręki!
I faktycznie,
zhar zginął z jego ręki.
Po ataku przypuszczonym przez zhara, lord
Devy Whitefire, raniony strzałą, musiał się wycofać. Używając rogu, który
otrzymał wcześniej od samego króla, dał ukrytym w pobliskim lesie wojskom
Królestwa sygnał do ataku. Nie są znane dokładne liczby, aczkolwiek mówi się o
dwudziestu pięciu tysiącach jeźdźców, piętnastu tysiącach łuczników i
kuszników, a także trzydziestu tysiącach piechoty.
Wojska Imperium zostały rozbite i większość
żołnierzy zhara uciekła w kierunku wsi Dellacroine. Jednakże, sam zhar wraz z
kilkoma tysiącami ludzi postanowił stawić opór szarży. Podczas tego starcia
zhar Khernal Drugi zginął, pchnięty lancą Devlana Serpenta w pierś.
Lord Devy Whitefire z powodu odniesionych w
czasie bitwy ran pozostał w obozie, podczas gdy większość sił Królestwa ruszyła
w pościg za niedobitkami sił Imperium, które zdołały kilka godzin przewagi
dzięki poświęceniu zhara i jego żołnierzy; suanie, którzy postanowili dać
towarzyszom więcej czasu na ucieczkę, zabili ponoć sześć tysięcy jeźdźców, w
tym blisko tysiąc rycerzy i lorda Ivena Genta. Szyk suańskich wojsk został
złamany dzięki podstępowi lorda Devlana Serpenta, który udał, że zarządza
odwrót, dzięki czemu wyciągnął żołnierzy Imperium z wąskiego wąwozu w otwarte
pole, gdzie zostali otoczeni i wybici do nogi.
Następnie, rozpoczął się pościg, który
jednak okazał się dość krótki. Bowiem na polach za wsią Dellacroine czekała
Aela Malerrin z dwudziestoma tysiącami żołnierzy i, co ważniejsze,
naczelnymi członkami Kapituły – ugrupowania magów, które doradzało królowi w
wielu sprawach, a także wspierało go za pomocą swoich ludzi. (Przestało istnieć
za rządów Elara Drugiego, zwanego Królem na Zgliszczach.)
Mówi się, że jednymi z obecnych tam członków
Kapituły byli między innymi: Garth Veloire, zwany Gromowładnym, Elar Lane,
Shilla Cellaur, a także sam Najwyższy Mistrz Kapituły – Vincent Alair.
Wojska Imperium zaatakowały siły lady Aeli,
ponosząc przy tym ogromne straty, ale również takie zadając. Według niektórych
źródeł, pani Smoczej Fortecy zginęła podczas tego starcia, a wraz z nią ponad
piętnaście tysięcy jej żołnierzy oraz pięciu potężnych magów, z czego trzech z
nich z powodu wyczerpania wywołanego rzucaniem zaklęć.
Szala zwycięstwa przechyliła się ponownie na
stronę Królestwa, gdy nadciągnęły oddziały dowodzone przez samego Tenhelma. Konnica
ostatecznie wybiła potężną armię zhara Khernala Drugiego, tym samym otwierając
armii Królestwa drogę do reszty Imperium Suańskiego.
Bitwa pod Dellacroine zakończyła się nad
ranem dnia dwudziestego ósmego lipca, roku Seasenthis, dwusetnego pierwszego
cyklu od przybycia do Vandenii.
Śmierć poniosło prawie pół miliona suan i
ponad pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy królestwa, w tym wielu rycerzy, a także
trzy Głowy Rodzin, zmarłe w czasie bitwy lub po niej wskutek odniesionych ran.
~ „Wyprawa Tenhelma Trzeciego Pogromcy”,
autor nieznany.
Zacznę od jakiegoś… wstępu. xD Obiecuję, "posłowia" nie będzie. xD
OdpowiedzUsuńOtóż, wiem, miałam skomentować wcześniej, ale ja naprawdę, starałam się, ale zadania domowe dały mi się we znaki. xD Teraz sobie zrobiłam przerwę między odrabianiem chemii i skomenuję Twoją pracę. :D
Tak więc… wow. xD Dawno czegoś Twojego nie czytałam, może zapomniałam, jakie masz zdolności, ale deskrypcje mnie powaliły. xd Szacuneczek. xD
Ciężko mi ogarnąć te ich imiona i ogólnie taki chuj, aczkolwiek powoli, pod koniec zaczęłam to ogarniać. xD Czyli mamy za sobą opisy i imiona… okej, dalej. xd
Nie rozumiem, dlaczego mówisz, że to krótkie, skoro długość się niebywale satysfakcjonująca. xD (na pewno coś źle napisałam… główka napierdala xdd).
Jeśli natomiast mam wyrazić swą opinię, to pieśń mi się spodobała. :D Ja nie potrafię, że tak powiem, sklecić czegoś podobnego, a już zwłaszcza, jakby się miało rymować. Czarna magia po prostu. xD
Blizna przechodząca obok pyska Syna Światła. :D
Wiesz, ja z pewnością się mylę, ty znasz lepiej polski ode mnie, ale tutaj "(...)swoje topór i tarczę(...)" dałabym "swój"… Ale, znając życie i gramatykę, będzie tak, jak napisałeś. xd
Mur tarcz siekający każdego. :D *0* Ja bym chciała być takim murem i siekać każdego, kto mi podpadł. xdd Ale by było fajnie. :D
Oni tak pendelte, pendelte, ale siekanina, jak to zwiesz, była niezła. :D
Devy oddzielający kończyny od ciał najlepszy!!!! :D Jest moim bohaterem. xDD
Głupi chłopaczek atakujący chorążego Vessela (dobrze napisałam? xd) mnie rozjebał. xD
Też bym chciała taki fajnyyyyyy hełm ozdobiony pająkami i płomieniami. *-*
Eeeeej, nie ma tak, ja tak polubiłam Vessela. xD Sympatyczny gościu był. xD
Masz intrygujące opisy śmierci. Serio. xD
Whitefire pewnie po tym toporze miał tętnicę udową przeciętą (?'słówka brak xd) w chuj, dziwne, że jeszcze się trzymał, a zwłaszcza po tej strzale… xD aaa, wróć, sry. xD Bo ten topór to w zbroi zrobił wyrwę, aaaa. xDD
No, na takim białym koniu Downterfall'a to krew lepiej widać, nie? xd Taki fajniejszy. :D Ale na czarnych mi się kiedyś lepiej jeździło. xD Ogólnie nie lubię białych koni. No ale jak trochę krwi na konika się polało, to był biało-czerwony. :D "Biało-Czerwoni!!!" xD
Whaaaaat?! Whitefire przeżył? Nooooo!!! Nie polubiłam gościa! xD "Nie no, foch". xd
Ogólnie to pod koniec cholernie mnie wciągnęło. xD Z chęcią przeczytałabym nowiutki rozdział, który opublikowałeś wczoraj, ale niestety trzeba dupę ruszyć na trening. xd A potem do chemii się zabierać. ;_; Dobra, zwiększam tempo pisania. xD
Otóż one-shoty w Twoim wydaniu mi się podobają, toteż jak chcesz i jak masz czas (wieem, że nie masz xd) to możesz tutaj strzały strzelać. :D One-shot kojarzy mi się z "Lose Yourself" .-.
Szczerze, to nie wiedziałam, że jest taki gatunek muzyki… ale chyba miałeś na myśli podgatunek, nie? Czy gatunek? O.o Trzeba sprawdzić. xD
Bardzo dobry wpis. :D
No i wiem, że gorszego komentarza na świecie być nie mogło, ale mózg mi tak przeczyściło że o ja pierdolę.
Ala ;***
Reakcję na tego komenta, mógłbym opisać jednym słowem, ale byłoby to krzywdzące wobec ogromu pracy, jaki w niego z pewnością włożyłaś xD
UsuńLekcje ;-; nie kurwa ;-; Jutro koniec feriów ;-;
Uaaaa! xD
Rozumiem, że wszystko po kolei musi iść, jaaa? xd Imion mało było przecież! Chyba... xD
Głowka napierdala, a ty na kompie? ;0 Nieładnie! xd
Piosenka zajęła mi najwięcej czasu z całęgo opka xD Dla mnie to też czarna magia, ale zagłębiam się w jej arkana... co ja pierdolę?xD
A jak xd
O, uwaga, będzie wywód :3 Otóż, gdyby był tam tylko topór, wtedy można by dać "swój". Wydaje mi się, że w sumie, w przypadku, któy przytoczyłaś, też może być "swój", aczkolwiek, mamy tu do czynienia, z dwoma przedmiotami, z toporem i tarczą, a więc powinniśmy użyć słowa "swoje", które to odnosi się do liczby mnogiej. Taaaa daaaaaaaaam xD
Wtedy już by połowa Wrocka nie żyła, co? xD
Was ist pendelte? ;-; xD
Hura xdd Martwym bohaterem :>
Oj no, oddawałem uczucia biednego Vessela xD I napisałaś dobrze xdd
A kto by nie chciał? :3
Był xd Oj no, ale dostał po gardle i się nie męczył za długo przynajmniej, no :c
Cienkujem xd
Pewnie miał xdddd W każdym bądź razie zginął xddd Szczała go dobiła na amen, dokumentnie, w chuj i dopisz co tam jeszcze uznasz za niestosowne xd
Czarne lepsze, ale klól powinien wyglądać jak ten dobry, więc dali mu białego xD A od kiedy ty taka patriotka? xP
Przed chwilą mówiłaś co innego xD Mówiłem ci, co oznacza "foch"? :D
Hura xddd Hura xddd U ;-;-;-; Smutam razem z tobą ;-;
Ja? Ja mam w chuj czasu xD Przecie te słowa nie mają za sobą nic wspólnego? xD
Nie rozróżniam xD Ale ta muzyka jest straszna ;-;-;-;' Boję się jej słuchać w autobusie ;-; xD
Dziękował raz jeszcze :>
Lepszego nie mogło być xD
Max ;****
Jak to mówisz, bywa. xd mogę pisać krótsze.xd
UsuńNawet. Nie. Przypominaj. ;_;
Ja, klar, bo bym się zgubiła we własnych myślach. xD
Nie no, jako tako ich ogarniam. xD
Podziwiam. :D
Maksymilianie, ja nie jestem aż tak głupia jak myślisz. xD Jeszcze radzę sobie z liczbą mnogą i jej rozpoznawaniem. xD Ja mam te, no, jak to się nazywa, zdolności językowe. *niekontrolowany śmiech*. Jedynie nie do polskiego. xd Okej, do tematu - Ale taki przykład, tematyczny, że tak powiem - "Sprawdzian i test został oceniony." czy "Sprawdzian i test zostały ocenione." Które jest poprawne? Bo język polski ma to do siebie, że to, że coś dobrze brzmi, nie znaczy, że jest poprawnie. xd Ja miewam problemy z formami orzeczeń, więc najprawdopodobniej masz rację. xd
Polski jest moją piętą achillesową. xD
Ironia to była. xD Zdziw? xp
Perfekt. W Infinitivie na pewno znasz. :D pendeln. :D
Nie no, wiesz, tętnicę udową można spoko zszyć, ale wątpię, aby to było possible w czasie bitwy. xd
Mi tam się tacy "biali" i niewinni zawsze wydawali podejrzani. O.o xd
Odkąd Stoch zdobył dwa złote xdd Joooooke. xP
"Fachowe…"? (Tutaj niezbyt stosowne byłoby to dokończyć. xdd)
Nie musisz, naprawdę. xd Tutaj u nas to sama radość. Non stop ktoś w ciążę zachodzi. xDD
Poszukałam i jest to podgatunek Death Metalu. xd Żeby czasem cię z niego nie wywalili? xd
Nie ma szprawy. Obiecałam co go już wcześniej. xd
Yay! xd
Ach, a koment do nowego wpisu pojawi się dopiero wieczorem. xd
Nie no, pisz długie xD W końcu dotrzemy do momentu, w któym będą dłuższe od notki ;-;
UsuńTo ty przypomniałaś! ;-;-;-;-;
Fakt xdd
Normalnie jestem z ciebie dumny :D
Ale poczuwałem się w obowiązku, by to ładnie rozpisać i zająć jak najwięcej miejsca komentarzowego :D No, napisałem w sumie tylko moje domysły xd
To już wiemy xd
Zdziw i to kurwa wielki! ;-; Prawie zawału dostałem ;-;-;-; Mogłem kurwa umrzeć ;-;
Weź nie wkurwiaj xd
Ma się te zdolności xD
Rasistka ;-;
ŻÓŁTE! xD
Aaa, to wiemy, o co kaman xddd tym bardziej dziwi mnie, że użyłaś tego sformułowania :D
No ja pierdolę xdd Chleją na umór, dupczą się, a potem jeszcze jęczą, że w ciąże jakies zachodzą xddd No hipokryzja kurwa xd
Ło kurwa xddddd Nieeeeee, boję się spojrzeń starszych pań xD
Niby tak xd
I fajno xd
Bez przesady, na tyle lubię swoje palce i klawiaturę. ;p
UsuńNo i dumni mają być ze mnie wszyscy! xd
To ci się udało akurat xd
Jejciu, przepraszam ;_;
Wiemy, że masz zdolności, naprawdę xd
Ja jestem bardzo tolerancyjna. xdd
Ty mi o nim przypomniałeś już po napisaniu tego. xP Zapomniałam o tym zwyczajnie xd
Dobra ostatni spam z mojej strony- w ciąży jest już pełnoletnia (18lat xd) mężatka, a jedna z tych niepełnoletnich to… Caro xdd (też jebłam)
No ale masz słuchawki? xd
Yay xd