Spis bohaterów, rodów, Rodzin i innych takich drobnostek już w drodze. Z czasem u mnie krucho, ale przy odrobinie cierpliwości z waszej strony i chęci z mojej, przed końcem roku powinno się już pojawić cuś nie cuś ;)

sobota, 15 marca 2014

ROZDZIAŁ X

ROZDZIAŁ X

Morskie fale miarowo rozbijały się o kadłub „Morskiego Burdelu”, bujając go lekko na prawo i lewo. Lord Białej Warowni opierał się o reling i wpatrywał w bezkresną taflę wody sięgającą jeszcze hen za horyzont. Zapowiadał się kolejny zwyczajny dzień żeglugi – Kerwington wykrzykiwał rozkazy, jego ludzie uwijali się jak w ukropie, żeby je wykonać, a słońce grzało niemiłosiernie.
Wypłynęli pięć dni temu i jak dotąd nie napotkali żadnych przeszkód na swojej drodze. O dziwo, nawet jeden człowiek nie skończył jeszcze za burtą. Nie przytrafił im się żaden sztorm, ani nie zaatakowali ich piraci, o których nietrudno na wodach Szkarłatnego Morza.
Gdy był zajęty tymi rozmyślaniami, zbliżył się do niego Brodacz.
- Nie uważasz, że trochę wczoraj przesadziłeś? – zapytał niby obojętnie.
- Skądże – odparł, wzruszając przy tym ramionami, chociaż w duchu myślał, że faktycznie nieco przesadził.
Otóż, poprzedniego wieczora Hagen przyłapał jednego z marynarzy pijanego w czasie służby, a następnie rzucił go pod pokład, gdzie wszyscy, którzy skończyli służbę właśnie spożywali kolację.
- Słuchać mnie, wy cholerne ochlaptusy! – wydarł się. – Jeśli jeszcze jeden raz, którykolwiek z was, wy przeklęte moczymordy, urżnie się na służbie, jak ten tutaj – kopnął czubkiem buta leżącego na podłodze człowieka – to przysięgam, że osobiście złapię takiego gnoja za fraki, poderżnę gardło i wyrzucę za burtę! – Walnął pięścią w prowizoryczny stół, by dodać wagi swoim słowom. – Czy to, kurwa wasza mać, jasne?!
- Tak jest!
- Tak, kurwa, jest! – poprawił ich.
Uśmiechnął się mimowolnie na wspomnienie rozdziawionych paszcz wilków morskich.
- Omal w portki nie porobili – stwierdził wesoło.
- A znasz może takie powiedzenie, że kapitan, który niespełna obietnicy, niewart starej baranicy?
- Nie – przyznał obojętnym tonem, choć w jego głowie zaczęło kiełkować już pewne podejrzenie.
- Szkoda. – Kapitan prychnął. – Bo wiesz, jak teraz się który urżnie, to faktycznie będziesz musiał go chlasnąć po gardle i wyrzucić za burtę.
- Bywa. – Na twarzy lorda pojawił się ponury uśmiech. Postanowił prędko zmienić temat. – Co z „Dziewicą”? – zapytał.
- Załoga w porę zdążyła załatać tą dziurę. Niech scanthy porwą Srebrną Pięść, Leyte’a i całą tą najemną hołotę! – Splunął. – Nie potrafią załatwić porządnego statku.
„Dziewica” była jedną z sześciu nazareńskich galer dostarczonych przez najemne kompanie wyprawie Whitefire’a. Statki z Nazaru zazwyczaj odznaczały się niebywałą wytrzymałością, jednak ten jeden musiał być już zdrowo przećwiczony, gdyż trzeciego dnia okazało się, że kadłub przecieka w kilku miejscach i tylko dzięki szybkiej interwencji załogi statek nie poszedł na dno.
Owe galery w niczym nie przypominały tych należących do floty Królestwa – prostych, nieco wręcz topornych statków, których jedyną rolą było przeć przed siebie czyniąc wśród wrogich sił spustoszenie(często służyły to tego galeony umieszczone na dziobie – galery po prosty taranowały wrogie jednostki). Zaś te, które wyszły spod ręki sprytnych Nazarejczyków prezentowały się zgoła inaczej. Smukłe, o małym zanurzeniu, wyposażone zazwyczaj w cztery dziesiątki wioseł i potężny żagiel stawiały raczej na zwrotność i prędkość, niż brutalną siłę. Na burtach znajdowały się wielkie okrągłe tarcze, które służyły za obronę przeciwko wrażym łucznikom. Jednak nie to czyniło je niezwykłe, a coś, co znajdowało się pod pokładem, coś, co sprawiało, że nie sposób było zatopić je przy pierwszym natarciu. Mianowicie, było tam sześć komór, oddzielonych od reszty pokładu grubymi ścianami, w których nie było nic. To właśnie one sprawiały, że nazareńskie okręty miały małe zanurzenie i nie tonęły nawet kiedy wróg mocno je podziurawił. Było kilka rodzajów tych galer, jednak głównymi były po prostu długie i krótkie. Krótkie miały około stu stóp długości i czterdzieści wioseł, po dwadzieścia z każdej strony, zaś długie od stu pięćdziesięciu po dwieście, wyposażone w liczbę wioseł między sześcioma dziesiątkami, a ośmioma. Długie zazwyczaj brały udział w morskich bitwach, aczkolwiek i krótkie miały swoje miejsce w wojennej zawierusze, chociaż częściej używane były przez kupców.
Poza sześcioma galerami z Nazaru (dwie długie i cztery krótkie), w skład małej floty Hagena wchodziło jeszcze pięć wielkich kog, które zostały mu przydzielone przez Amara, a przy tym odpowiednio sprawdzone i zaopatrzone przez kapitanów, a choć nie mogły się równać z wielkimi okrętami wojennymi Królestwa, to nadal prezentowały się groźnie. Pozostałymi były statki zwane falołamaczami, a nazwę zawdzięczały swojej masie, dzięki której mogły się bez trudu przebijać przez wielkie fale, o jakie nietrudno podczas sztormu.
Były połączeniem urokliwych, smukłych statków z północnych kontynentów i prostych okrętów z Vandenii. Kadłuby takich jednostek cechowała niezwykła wytrzymałość i odporność na wszelkie rodzaje uszkodzeń. Statki wyposażone były w parę żagli, mniejszy i większy, które były używane w zależności od potrzeb, a także w setkę wioseł używanych przy braku wiatru, złym jego kierunku lub zwyczajnym pośpiechu. Na pokładzie, mającym od stu pięćdziesięciu do nawet trzystu stóp długości, znajdowały się dwie balisty gotowe w każdej chwili do oddania strzału, a na największych z tych i tak kolosalnych okrętów można było znaleźć nawet katapulty. Podobnie jak nazareńskie galery, miały pod pokładem kilka pustych pomieszczeń zmniejszających zanurzenie i szansę zatonięcia. Jednak żaden z takich potworów nie wchodził w skład wyprawy.
„Morski Burdel” był właśnie jedną z olbrzymich łodzi, a przy tym chyba budzącą największy respekt swoimi rozmiarami. Na żaglu można było dostrzec złoty miecz ze skrzydłami na czarnym tle, herb Rodu Kerwingtonów.
Kerwingtonowie byli starym, w zasadzie jednym z najstarszych w całym Królestwie, szanowanym Rodem w lennie Whitefire’ów i na ogół zawiadywali flotą owego lenna, lub przynajmniej piastowali w niej ważne stanowiska. Ponadto, byli jednymi z nielicznych szlachciców, którzy mogli się tytułować lordami. W przeważającej większości przywódcy Rodów byli baronami, gdyż miano „lord” zarezerwowane było dla członków dwunastu wielkich Rodzin. Emmet Kerwington, znany szerzej jako Brodacz(i częściej wolał, gdy zwracano się do niego używając jego przydomku, nie imienia, którego z całego serca nie znosił), był trzecim synem lorda Williama, pana na zamku zwanego Solnym Wzgórzem, a także włodarza kilku pobliskich wiosek oraz portu. Nazwa warowni wzięła się od kopalni soli, która się tam znajdowała, zanim Kerwingtonowie uzyskali przywileje szlacheckie i prawo do zbudowania zamku. Kopalnia była tam dalej, aczkolwiek jej zapasy się wyczerpywały. Co nie przeszkadzało lordom z Solnego Wzgórza nią handlować i wzbogacać się coraz bardziej z każdym pokoleniem. Oczywiście handel nie był dla nich jedynym źródłem dochodu. Mając pod bokiem spore miasto, które po pewnym czasie zostało nazwane Solankami, połączone z portem mogli utrzymywać co najmniej kilka okrętów, co też robili. Dzięki wspomnianym okrętom dokonywali napadów na nadmorskie wsie suan, a nawet wrogie porty.
W latach młodości Emmet bardzo często brał udział w owych wypadach, dzięki czemu stał się niezwykle wprawnym żeglarzem, a także zyskał swój przydomek. Wiedząc, że jako trzeci syn nie może liczyć na zbyt wiele, został kapitanem i wstąpił do Królewskiej Floty.
Z rozmyślań o statkach i historii wyrwał go Kerwington i dopiero na dźwięk jego głosu, lord zdał sobie sprawę z tego, że przez dłuższą chwilę wpatrywał się bez większego sensu w linię horyzontu.
- Co jest, znowuż cię pociągnęło? – rzucił żartobliwym tonem.
- Nie, nie, skąd – zaprzeczył naprędce roztargniony, choć na wspomnienie dwóch pierwszych dni żeglugi skrzywił się widocznie, pamiętając, że spędził je głównie przy burcie, zwracając morzu spożyte posiłki, co marynarze ochoczo określali mianem „daniny, którą szczury lądowe płacą za wstęp na morze”.
Chociaż lenno Whitefire’ów leżało nad morzem, a Biała Warownia znajdowała się bezpośrednio nad brzegiem, Hagen nigdy nie zgłębił tajników sztuki żeglarskiej. I teraz srodze się to na nim mściło. Na przykład, gdy widział kpiące uśmiechy i drwiące zeń spojrzenia, w chwili, gdy kazał kilku ludziom „odwiązać tą linę, żeby coś tam”. Jakkolwiek był świadom, że sobie zasłużył, mocno go to irytowało.
Przyłapał się na tym, że znowu był rozkojarzony i zgubił wątek.
- Po prostu… zamyśliłem się – rzekł po chwili.
- Nad czym myślałeś? – Uśmiechnął się półgębkiem, wspierając się plecami o reling. – Czy nie wpadniemy czasem na wielkiego, strasznego morskiego potwora, który wciągnie nas pod wodę, a po naszej skromnej flotce słuch wszelki przepadnie? – prychnął kpiąco.
- Raczej zastanawiałem się, czy nie zaskoczy nas jakiś sztorm – wycedził przez zęby.
Kerwington zaczynał działać mu na nerwy.
- Marne szanse – powiedział tonem osoby wszechwiedzącej. – Na niebie nie widać nawet jednej chmurki, a i wiatr jest tylko dla zasady.
Bądź co bądź, Emmet spędził sporą część życia na pokładzie okrętu, więc Hagen założył, że wie co mówi.
- Licho nigdy nie śpi – powtórzył stare powiedzenie lord, nie za bardzo wiedząc, co na to odpowiedzieć.
- Ano – przytaknął Brodacz – prawda. Na szczęście zdaje się, że postanowiło nas tym razem omijać szerokim łukiem. A razem z nim wszystkie wesołe krakeny, piraci i inne tałatajstwo – Wyszczerzył pożółkłe zęby w uśmiechu.
- Szczerze powiedziawszy, nie dziwię mu się – odpowiedział kąśliwie. – Ty i twoi ludzie swoim wyciem wystraszylibyście całe stado trakenów i co najmniej dwie wielkie floty piratów. – Postarał się, by jego głos brzmiał obojętnie, a twarz zachowała kamienny wyraz. I sądząc z reakcji Kerwingtona, udało się.
- Sam też nie szczędziłeś wczoraj w nocy gardła – wypomniał mu oskarżycielskim tonem.
Fakt, Hagen usiłował dotrzymać kroku korsarzom, ale po siódmym kuflu rumu legł jak długi. Jednak do tego czasu zdołał wraz z załogą zaśpiewać „Wzburzone Morze”, „Złotowłosą Pannę”, a także „Czarnego Flinta”. I o ile dwie pierwsze pieśni były z grubsza zwykłymi, wesołymi ludowymi przyśpiewkami, o tyle ta trzecia była długa i smętna. Dziwiło go, dlaczego w pijackim transie postanowili zaśpiewać akurat tą, traktującą o burzliwych dziejach straszliwego pirata, Czarnego Flinta.
Owy Flint żył bez mała sto pięćdziesiąt lat temu i nawet pomimo upływu czasu, jego postać nie zniknęła pośród setek i tysięcy mu podobnych. Przeciwnie wręcz – wciąż obrastała w kolejne szczegóły, wymyślane przez minstreli, by urozmaicić jakoś swój repertuar.
Jednak wracając do samego pirata – Flint był mieszkańcem Dermatii, kraju położonego daleko na wschód od Nazaru, chociaż również przymorskiego, aczkolwiek obfitującego w stepy, rozległe równiny, a przy północnej granicy – także w lasy. Dermaci słynęli ze swojej ciężkiej piechoty, świetnych kuszników i wyborowych oddziałów konnych łuczników, zwanych vulnirami, co z dermackiego znaczyło po prostu „obrońcy”. Miano to zawdzięczali, jak głosiła legenda, walnej bitwie, w której obronili stolicę Dermatii – Ceardis. Flint we wczesnych latach swego życia szkolił się na vulnira, zanim jego oddział nie został rozbity przez najeźdźców z pobliskiej Abisydii. On sam zdołał się uratować i dotrzeć do Ceardis, gdzie zaciągnął się jako majtek na jednym ze statków. Po kilku miesiącach wszczął bunt na pokładzie i przejął dowodzenie, a następnie zajął się piractwem. I nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że udało mu się skrzyknąć potężną flotę pirackich okrętów, która zagroziła nawet Majderze, największemu i najlepiej obwarowanemu portowi na świecie. By wygrać z siłami Czarnego Flinta, Nimhar, Nazar i Vandenia musiały wystawić wszystkie swoje okręty. Z bitwy, która rozgorzała, cało wyszła jedynie trzecia część wszystkich okrętów. Mówiło się, że Flint widząc, jak jego armia zostaje rozniesiona, po prostu wskoczył do wody, by pochłonęło go morze. W niektórych podaniach można było znaleźć informacje o jakiejś kobiecie, do której pałał on miłością.
Hagen po chwili zdał sobie sprawę, że Kerwington się na niego gapi, oczekując jakiejś odpowiedzi.
- Cóż… faktom nie zaprzeczę – stwierdził kwaśno się uśmiechając. – Swoją drogą, chyba kończy się nam zapas, prawda?
Kapitan westchnął.
- Niestety tak. Przy tym tempie, starczy nam jeszcze rumu i ale na dwa, może trzy dni.
- To albo je zmniejszymy, albo koniec z conocnymi libacjami – powiedział opryskliwie, gdyż skutki minionego posiedzenia przy beczce trunku wciąż dawały mu się we znaki.
- Ale – zaczął Emmet – nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, he?
- Co ci po łbie chodzi?
- Jeśli skończą nam się te zacne trunki, może obejdzie się bez podrzynania gardeł, prawda? – Uśmiechnął się do lorda promiennie.
- Tak, masz rację – odparł machinalnie, gdyż jego uwagę przykuło coś, co przed kilkoma sekundami pojawiło się na horyzoncie.
- Na co tak patrzysz? – Marynarz zmarszczył brwi.
Whitefire poderwał się z miejsca, w którym stał i podbiegł do przeciwległej burty. Wsparty o reling, wpatrywał się ciemniejący kształt majaczący w dali.
- Piraci? – zapytał.
Czoło Brodacza przecięła pozioma zmarszczka, oznaczająca, że się namyśla.
- Nie, raczej nie – stwierdził na pozór obojętnym tonem, spod którego przebrzmiewała lekka nutka strachu. – Obawiam się, że jest gorzej. Znacznie gorzej.
Hagen też to zrozumiał.
- Chyba wykrakałeś – powiedział grobowym głosem.

W ich stronę zbliżał się sztorm.

7 komentarzy:

  1. Ten "Morski Burdel" mnie tak pokłada... xDDDDDDD
    "Nie spełnia", a nie "niespełnia". I parę innych błędów też było, ale można przymknąć na to oko.
    Fajniejszy był tamten sposób nazywania rozdziałów ;___;
    Ale cóż, notka przyjemna, mimo iż nic się nie dzieje.. ale akcja z cholernymi ochlaptusami piękna ;D
    Spodziewałam się sztormu.
    Każdy się spodziewał.

    Jesteś przewidywalny...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bedem duszy, to sobiem kupiem, taki pjenkny statek ;-;
      Piszę na szybko, to jest dużo błęduf xD
      Ale mniej możliwości pisania rozdziałów ;-;
      Długo mi już we łbie siedziała xddd
      Idem golidź żyły ;-;

      Usuń
  2. Bardzo szybko nowy wpis, wow. (:
    Otóż może zacznę od minusów, a skończę na plusach. (:
    Toteż pojawiło się trochę błędów, a zwłaszcza z "nie". Rozumiem, że było to pisane na szybko, aczkolwiek warto nie tracić poziomu (nie żebyś go tracił…). (;
    Z kolei, mam pytanie - ty tą strefę czasową wybrałeś czy nie chce ci się jej zmienić? :D
    Pluuusy:
    Nazywanie rozdziałów - zdecydowanie bardziej przejrzyste. Osoby "nowe", nowi czytelnicy na pewno się połapią w końcu. Oczywiście, osoby które były z tym blogiem od początku, przywykły do ówczesnego sposobu, ale czytelników będziesz miał tylko więcej, więc warto coś im 'oddać'. (:
    Ponadto podoba mi się, iż ten wpis jest wyjątkowo spokojny, przyjemny. Ja już niedługo będę miała dużo stresów, toteż muszę zwolnić tempo. xD
    Ach, no i oczywiście Morski Burdel najlepszy. (:
    Pozdrawiam,
    Monia
    P.S Wybacz, że się nie zalogowałam, ale mój fon się niezbyt lubi z bloggerem. ):

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. obiecałem, że się postaram dawać notki co dwa tygodnie, toteż dałem :d 13-ego zapomniałem, bo... bo tak xD
      Wiem, leń jestem i mi się nie chce sprawdzać, no nie poradzę ;-;
      Jak wyżej - leń jestem :D
      Ta, wiem xD Na dłuższą metę to nie mogło wypalić ;-;
      Tak jak i opo :dd
      No ba :D
      Zdrówka :d

      Usuń
  3. Czyli co… Morski Burdel jako przystawka, na obiad spokojne, delikatne danie, a na deser sztorm oraz niespodzianka w postaci zmiany 'numeracji' rozdziałów. Dobrym winem był wątek, kiedy to Lord Białej Warowni 'obiecał' pewne rzeczy swej załodze. ;)
    Spokojny wpis, Morski Burdel wali wszystko i wszystkich na łeb, błędów nie widziałam, a jak były to i tak u Ciebie jest ich mało.
    Twoje wpisy jak zwykle trzymają poziom. ;) Pięknie wszystko opisane.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki pyszny obiadek :ddd Wątek z opieprzeniem załogi już od dawna po łier chodził, szczerze mówiąc xD
      I fajno :d
      Dziękówa :D
      Zdrówka

      Usuń
  4. ŚWIETNE! PISZ DALEJ! NIE KOŃCZ, SZKODA BY BYŁO TAKIEGO TALENTU JAK TWOJEGO!

    OdpowiedzUsuń