Spis bohaterów, rodów, Rodzin i innych takich drobnostek już w drodze. Z czasem u mnie krucho, ale przy odrobinie cierpliwości z waszej strony i chęci z mojej, przed końcem roku powinno się już pojawić cuś nie cuś ;)

piątek, 28 marca 2014

ROZDZIAŁ XI

ROZDZIAŁ XI


R’hayn Larthena był jednym z najgęściej zalesionych obszarów w całym Królestwie Aerdenu, a przy tym i jednym z największych. Nazwa ta wywodziła się z języka nazareńskiego. „Larthena” znaczy „źródło”, zaś „r’hayn” – „las”. Swoje imię owy las zawdzięczał znajdującym się w jego centrum gorącym jeziorom, na które natrafili Nazareńczycy podczas jednej ze swoich pierwszych ekspansji na teren Vandenii(warto zaznaczyć, że tylko nieliczni tego dokonali). Nazwa, mimo że cudzoziemska, przyjęła się w Królestwie i była często używana.
Ściana drzew lasu górowała majestatycznie nad miasteczkiem Hindhoren, w której to wojsko Serpentów zatrzymało się na popas. Mieścina była całkiem duża, co zawdzięczała swojemu położeniu nad Traktem Królewskim, a także bliskości R’hayn Larthena; las bowiem, choć tajemniczy i trudny do zbadania, a do tego otoczony licznymi mrocznymi opowieściami, obfitował w zwierzynę łowną, zaś w razie nagłego ataku, gwarantował schronienie.
Widok, jaki Hindhoren sobą przedstawiało, cieszył oko i podnosił na duchu. Z górą dwie setki solidnie zbudowanych z kamienia i drewna domów krytych strzechą otoczone były wysoką na mniej więcej dziesięć stóp palisadą, obsadzoną gęsto strażnikami uzbrojonymi z krótkie włócznie, miecze i rogi. W umocnieniu odgradzającym tą spokojną mieścinę od niebezpieczeństw znajdowały się jedynie trzy bramy – pierwsza, największa, wychodziła na zachód, na gościniec i była wzmocniona kamieniem, a także strzelistymi strażnicami, w których stacjonowali łucznicy. Druga prowadziła w głąb lasu, na wschód i pozbawiona była odrzwi, gdyż nikt nie spodziewał się ataku od strony puszczy. Trzecie wrota, nazwane bramą tylko przez grzeczność, znajdowały się w południowej części palisady i były niewiększe, niż średnich rozmiarów drzwi. Powstały na wypadek, gdyby wróg atakował od wschodu i zachodu, jak wyjaśnił starosta, i miały pozwolić mieszkańcom na wysłanie kogoś po pomoc.
 Największe budynki, należące do najbardziej majętnych mieszkańców, stały wzdłuż głównej drogi, wiodącej prosto od bramy wschodniej, do bramy zachodniej, mającej coś koło czterystu jardów długości. Nad wszystkimi pozostałymi zabudowaniami, górowała gospoda, którą zajęli na swój użytek lordowie i baronowie, wyganiając zeń nielicznych i tak gości. Owa budowla wystawała tylko trochę ponad palisadę z grubych bali, ale, jako iż była jedynym piętrowym budynkiem w okolicy, widać ją było nawet z drugiego końca Hindhoren. Nosiła nazwę „Pod Zmarzniętym Baronem”, za którą to kryła się, jak to już w przypadku oberż bywa, dosyć zajmująca historia.
Otóż, pradziad właściciela, niejaki Hoen, miał oberżę, która wtedy jeszcze nie nosiła nazwy. Było to w czasach, kiedy Hindhoren dopiero powstawało i składało się jedynie z dziesięciu, może jedenastu domów, karczmy i kuźni. Rzecz, o której opowiadał aktualny właściciel „Zmarzniętego Barona”, działa się zimą, jakieś cztery cykle temu. Stary już wtedy Hoen właśnie wnosił do środka swej oberży drwa na opał, gdy wpadł na niego jakiś wymizerowany człowiek, na wpół żywy z wyziębienia. Pradziad oberżysty, jako człek dobrego serca zaopiekował się ów człowiekiem, nakarmił go odział i zaopiekował się nim, dopóki nie minęła zima. Gdy niespodziewany przybysz się ocknął, okazało się, że był baronem z pobliskiego zamku, a w geście wdzięczności za gościnę podarował staremu Hoenowi garniec pełen złota. Nikt nie wie, co stało się z tą małą fortuną, może poza samym Hoenem, a także baronem – z dawna już zmarłym, który, jak twierdził karczmarz, zwał się Creaby Tellery. Nie wiadomo, jakie okoliczności przywiodły tu Creaby’ego, choć jest możliwe, by tu dotarł – z zamku na wzgórzu Lerdo do Hindhoren jest nieco ponad dziesięć mil drogi w linii prostej.
Właśnie z powodu zamku Lerdo siły Serpentów zatrzymały się w tym skromnym miasteczku. Pchnięto posłańców do barona Tellery’ego, by zbierał siły i stawił się z nimi czym prędzej pod Naithair, gdzie wysłany został trzon armii z Wężowego Lenna już kilka dni temu. Przy Serpentach i towarzyszących im możnowładcach została symboliczna eskorta licząca sobie nieco ponad czterystu ludzi, głównie rycerzy wchodzących w skład świty danego szlachcica.
Creyne przechadzał się wraz z Sanderem po rozległych polach otaczających Hindhoren, znudziło ich bowiem spokojne miasteczko, a świecące jasno i wysoko słońce zachęcało do pieszych wędrówek bardziej, niż do siedzenia w dusznych wnętrzach domostw. Wiatr wprawiał w ruch sięgające po horyzont zboże. Ten miarowy, spokojny i jednostajny widok przywodził na myśl morskie fale, przypomniał Creyne’owi o położonym na nadmorskim klifie dumnym i potężnym Naithair.
Westchnął.
Od twierdzy Serpentów dzieliła ich aktualnie odległość jakichś stu osiemdziesięciu mil w linii prostej. A ich droga wiodła przez wszystkie zamki Wężowego Lenna. Najdłuższą i zarazem najżmudniejszą część podróży mieli przed sobą – zmierzali ku Hethnarrow, zamku Cerrenów, położonemu głęboko w puszczy(a dzięki temu niezwykle trudnemu, niemożliwemu wręcz, do zdobycia, jak lubili się Cerrenowie chełpić). Następnie konieczne będzie pchnięcie posłańców do co mniejszych rodów, oni zaś rozpoczną zbierać swoich chorążych, by następnie przegrupować się, sformować jako taki szyk i ruszyć pod Naithair na wezwanie. Sander zakładał w optymistycznym scenariuszu, że najwyżej trzecia część wszystkich sił wróci z powrotem, a jako, iż był jednym z weteranów Kampanii Letniej, można było zakładać, że zna się na wojnie.
Kampania Letnia zaczęła się dwadzieścia pięć lat temu. Król Amar był wtedy jeszcze młody, ale już zasiadał na tronie; jego ojciec zmarł bowiem na morzu, jego statek zatonął podczas sztormu. Brali w niej udział aktualni i ówcześni lordowie. Zebrano armię liczącą sobie bez mała sześćdziesiąt tysięcy doświadczonych wojowników i wyruszono na ziemie Imperium. Choć wróciła jedynie siódma, co najwyżej szósta, część całej ekspedycji, uznano ją za niezwykle udaną. Wydawać się mogło, że zadano krajowi suan ciężkie rany, które nie mogły zabliźnić się szybko; niektórzy twierdzą, że oddziały Aerdenu położyły w boju czterokrotnie więcej przeciwników, niż same straciły. Podczas owej wyprawy wsławili się między innymi Sander, Amar, tajemniczy człowiek, imieniem Craiden, którego prawdziwa rola niewielu tylko była znana, Stamar Wend, a także ojciec Creyne’a, teraz powszechnie poważany przez każdego w Królestwie. I zapewne przeklinany przez jego wrogów. Suanie z pewnością żywią sporą niechęć do Rodziny z Wężowego Lenna, która już wielokrotnie przyczyniła się do licznych porażek Imperium w wielu bitwach.
A jednak, suańskie hordy ponownie wypowiedziały wojnę Królestwu Aerdenu i wszystko wskazywało na to, że tym razem ich strategia nie będzie się opierać na „bijcie w nich, jest nas więcej!”, jak to już drzewiej bywało. Przeczucie mówiło młodemu Serpentowi, że skoro wróg zdołał tak szybko zająć jedną z największych warowni zbudowanych ludzką ręką tak szybko, to z pewnością nie był głupcem i znał się na swoim fachu.
Z ponurych rozważań wyrwał go głos Swiftlane’a.
- Coś taki zachmurzony? – rzekł wesołkowato. – Trzeba cieszyć się tym dniem, bo zapewne jest jednym z ostatnich, w których możemy sobie beztrosko chadzać wśród pól i zajmować się nieróbstwem!
- Kiedy przyjdą chłodne dni jesieni – zaczął Creyne – w twym trybie życia zmieni się to, że zamiast pośród rozległych pól, będziesz zajmował się nieróbstwem w przytulnych murach zamku. – Uśmiechnął się promiennie i obaj zarechotali.
- Chciałbym, żeby tak było – przyznał szczerze. – Mimo wszystko… - Nie dokończył tej myśli, bowiem jego uwagę przykuł jakiś obiekt skryty w cieniu olbrzymich drzew.
Lord Boldhill pomaszerował w tamtym kierunku, a Creyne podążył za nim. Po chwili ich oczom ukazała się mała chatynka zbudowana z solidnych bali kryta strzechą. Z komina, który był jedyną kamienną częścią budynku, wylatywała nikła smuga dymu. Na podwórzu znajdowały się dwie postacie w burych płaszczach, dość niskie jak na tutejsze standardy. Jedna z nich siedziała na ganku z wyprostowanymi nogami i paliła fajkę, zaś druga strzelała z dużego prostego łuku w tarczę. Creyne mimowolnie przełknął ślinę, widząc, z jaką prędkością i precyzją łucznik wypuszcza kolejne strzały, bezbłędnie trafiające do celu, jakim był sfatygowany strach na wróble, stojący w odległości mniej więcej pięćdziesięciu jardów od strzelca.
- Niech mnie scantha zeżre, jeśli to nie ty, Craidenie z Delerith! – zawołał Swiftlane radośnie. – Wszyscy zastanawialiśmy się, gdzież to się zapodziałeś, przyjacielu! A tu proszę, tuż pod moim nosem! Kto by pomyślał!
Słowa te kierował do strzelca, lecz do człowiek siedzący na ganku się odezwał. Jego twarz skrywał kaptur płaszcza, spod którego wystawała jedynie szpakowata broda.
- Nic się nie zmieniłeś – mruknął niskim głosem. – Dalej na powitanie zaczynasz drzeć się w biegu, jakbyś zobaczył co najmniej królową Nazaru rozkładającą dla ciebie nogi. A do tego wciąż mylisz mnie z kimś innym – dorzucił z ledwo wyczuwalną nutką urazy w głosie.
- Nic nie poradzę, żeś takim niepozornym człowieczkiem – odrzekł z właściwą sobie beztroską Sander. Creyne natomiast zastanawiał się, kim był ten człowiek, że tak spoufalał się z baronem. Aczkolwiek miano „Craiden z Delerith” było znane, choć nikt nie wiedział, czym owy człowiek tak naprawdę się zasłużył. Teraz nadarzała się okazja, by go poznać.
- Co fakt, to fakt – burknął, odrzucając kaptur do tyłu. Jego ponura twarz miała ostre rysy i dało się na niej dostrzec zmarszczki. Miał krótkie, postrzępione włosy, tego samego szpakowatego koloru, co jego broda. W sumie, nie wyróżniał się zbytnio, jeśli chodzi o wygląd. Jedynym, naprawdę godnym uwagi szczegółem były stalowoszare oczy, w których nigdy nie pojawiało się niezdecydowanie.
- Przedstawisz nam swego towarzysza, którego nieopatrznie wziąłem za ciebie? – zapytał, nie siląc się na skrywanie uśmiechu.
- Oczywiście. Calleigh, synu, podejdźże tu i pokaż się naszemu drogiemu lordowi krzykaczowi.
Calleigh także odrzucił kaptur skrywający jego twarz. Okazało się, że był mniej więcej w wieku Creyne’a, ale z pewnością nie dorównywał mu wzrostem; był o całą głowę niższy, miał czarne jak węgiel włosy sięgające ramion, prosty nos, a nie orli, jak Craiden. Jednak oczy miał inne niż ojciec. Błękitne i pełne życia, aczkolwiek tak samo nieugięte i przepełnione zdecydowaniem, tak samo jak te Craidena.
- Przepraszam, że się wtrącam, ale może mnie też wypadałoby przedstawić? – rzucił niewinnym głosem Serpent.
- Ach, oczywiście! O czym ja myślałem, że mogłem o tym zapomnieć?
- Może o nazareńskiej królowej? – zasugerował spokojnie Creyne, a Sander zmełł w ustach przekleństwo.
- Craidenie, Calleigh, mam zaszczyt przedstawić wam sir Creyne’a z Rodziny Serpentów, władców Naithair i Wężowego Lenna, z dziada pradziada piastujących wysokie funkcje w Królestwie Aerdenu, zasłużonych dla…
- Sanderze, jak to jest, że nigdy ci się gęba nie zamyka, ha? – zapytał z kamienną twarzą Craiden, a Swiftlane, jak na zawołanie, zamilkł.
- Zapomniałem już, jaki bywasz nieprzyjemny w obyciu – mruknął pod nosem lord Boldhill.
Craiden wzruszył ramionami i zrobił minę niewiniątka, a następnie wyciągnął dłoń w stronę młodego Serpenta.
- W każdym bądź razie, jestem zaszczycony, mogąc poznać tak zacną osobistość – rzekł dwornie. Creyne bez wahania uścisnął prawicę drobnego mężczyzny, która okazała się zadziwiająco silna. – Zwą mnie Craiden z Dellerith, jak już pewnie zauważyłeś.
- Zauważyłem – odpowiedział z uśmiechem. – Zastanawia mnie jednak pewna rzecz. Mniemam, że jesteście dobrymi znajomymi, skoro Sander nie mógł powstrzymać swej wrodzonej wylewności.
Craiden przytaknął bez słowa.
- Skąd jednak się znacie? Mogę jedynie się zastanawiać, choć jestem niemal pewien. Któż bowiem nie słyszał o Craidenie z Dellerith?
- Cóż mogę rzec? – Wzruszył ramionami. – Spotkałem tego obdartusa podczas Kampanii Letniej i tak się złożyło, że walczyliśmy ramię w ramię. Wiąże się z tym dość ciekawa historia! – Ponure oblicze rozjaśniło się na chwilę. – Z chęcią zapoznam cię z przebiegiem pewnej bitwy, podczas której nasz drogi lord Sander…
- Myślę, że wystarczy wspominania – stwierdził chłodno Swiftlane. Był jednak człowiekiem, który nie był w stanie gniewać się na dobrych przyjaciół, toteż machnął obojętnie ręką i zmienił temat; nie lubił bowiem wspominać bitwy, o której miał zamiar opowiedzieć Craiden. – Obaj wiemy, że nie masz sobie równych, jeśli chodzi o łuk. A z tego, co widzieliśmy, twój syn jest niemalże tak samo dobry!
- Ha! – odezwał się Calleigh. Miał miły, dźwięczny głos. – Słyszałeś, ojcze? Prawie ci dorównałem! – Wyglądało na to, że uwaga Sandera wprawiła obydwu łuczników w rozbawienie.
- Czyżbym powiedział coś zabawnego? – Popatrzył z ukosa na uśmiechających się pod nosem syna i ojca.
- Z całym szacunkiem – zaczął chłopak – panie, ale chyba nie widziałeś, jak potrafi strzelać Craiden z Dellerith! To, co przed chwilą widzieliście, było ledwie namiastką umiejętności, jakie posiadł mój drogi ojciec, a jakie sam mam nadzieję posiąść ja!
- Jak dla mnie, strzelałeś naprawdę dobrze – stwierdził Creyne.
- Bo strzelał – wtrącił się Craiden. – Ale „naprawdę dobrze” to jeszcze nie „perfekcyjnie”.
- A ty strzelasz „perfekcyjnie”? – zaciekawił się Swiftlane.
- Ależ oczywiście.
Po tych słowach, wszedł do wnętrza domu, a po chwili wyszedł z takim samym łukiem, jakiego przed chwilą używał jego syn i kołczanem pełnym strzał. Lustrował przez chwilę okolicę, a następnie powiedział:
- Widzicie to wiadro powieszone na paliku, jakieś sto pięćdziesiąt jardów na zachód?
Wszyscy skinęli głowami.
- To patrzcie.
Jednym płynnym ruchem nałożył długą, czarną strzałę na cięciwę, naciągnął, wziął kilka poprawek i wystrzelił. Pocisk przez kilka sekund przecinał powietrze, po czym wbił się z ledwie słyszalnym stukiem w cel. Creyne i Sander wybałuszyli oczy i z podziwem popatrzyli na szpakowatego mężczyznę. Craiden skłonił się uprzejmie. Kiedy Swiftlane’owi wróciła mowa, powiedział:
- Właśnie to miałem na myśli! Takiego strzelca ze świecą szukać! Słyszałem coś o jakimś Arionie z zachodnich lenn, ale z pewnością nie mógłby się z tobą równać! Może dołączyłbyś do nas? Jako doświadczony dowódca miałbyś zagwarantowane wszelkie wygody i luksusy!
Creyne mógłby przysiąc, że w tej chwili zobaczył w oczach Calleigha błysk podniecenia.
- Nie – padła odpowiedź.
- Czemu?
- Po prostu nie. – Ton wypowiadanych słów sugerował dobitnie, że Craiden nie chce dłużej roztrząsać tematu.
- I dobrze! – krzyknął Sander. – Gnij tu i czekaj, aż suanie spalą twoją drogocenną chatynkę! Nie przychodź potem z płaczem do nas, że cię nie obroniliśmy! Creyne, zostaw tego wiejskiego chama, idziemy!
Odwrócił się na pięcie i odmaszerował, a Serpent, nie za bardzo wiedząc, co ma robić, podążył za nim.
- Nie sądzisz, że przesadziłeś?
- Ależ skąd! – odpowiedział, uśmiechając się od ucha do ucha. – Craiden jest człowiekiem dumnym, pamiętaj. Nim się obejrzymy, przyjdzie do nas i powie, że zrobi nam tę przyjemność przystania do naszej skromnej kompanii.
- Pewnie masz rację.

Następnego dnia wyruszyli w drogę ku Hethnarrow, ale Craiden się nie pojawił, choć Sander wciąż w duchu miał na to nadzieję. Przed nimi roztaczał się widok na R’hayn Larthena, który niezbyt napawał optymizmem. Ciemne, poskręcane olbrzymie drzewa, których masywne korzenie przecinały drogę, zdawały się żyć własnym życiem i rozmawiać ze sobą językiem składającym się z cichego skrzypienia i szumu liści, pokrywających całą puszczę grubym baldachimem przepuszczającym tylko cienkie wiązki światła. Sczerniałe gałęzie tych majestatycznych kolosów były poskręcane i powyginane w nienaturalnych pozycjach, splatały się ze sobą tworząc budzące grozę kształty. Creyne zastanawiał się, jak stary musi być ten las, skoro aby objąć pnie co większych drzew potrzeba by było z półtorej tuzina ludzi. Wiele roślin rozrosło się tak bardzo, że wchodziło na trakt.
Trudny teren znacznie utrudniał przeprawę, więc w ciągu pierwszego dnia marszu przebyli ledwie piętnaście mil. W obozowisku, gdy zostały rozłożone namioty i rozpalone ogniska, Sander westchnął.
- Znów żarcie na ziemi.
- Lepiej przywyknij, mój ty delikatny lordzie – rzekł wesoło Creyne, choć sam średnio przepadał za jadaniem poza miastem lub choćby gospodą.
Siedzieli przez chwilę w ciszy, wpatrując się buchające z ogniska płomienie. Serpentowi wydało się, że drzewa za nim wydają z siebie gniewne pomruki widząc, jak płonie roślina. Odgonił jednak od siebie te bezsensowne myśli. Oparł się o masywny pień i przymknął oczy, wsłuchując się w dźwięki Lasu Źródeł.
Szum liści i skrzypienie gałęzi, krzątanina małych leśnych zwierzątek i ciche pohukiwania sowy przyczajonej gdzieś w gęstwinie, plusk wartkiego strumienia płynącego opodal i trzask płomieni ogniska. Wycie wilka gdzieś daleko, rozmowa przy ognisku traktująca o dziewkach, skwierczenie piekącego się udźca i… tętent kopyt?
Wsłuchał się dokładnie, marszcząc brwi. Tak, to zdecydowanie był dźwięk pędzącego konia, chyba nawet dwóch. Stukot stopniowo się przybliżał, aż w końcu dało się go słyszeć w całym obozie. Creyne odruchowo sięgnął po miecz.
Na polankę, na której urządzili sobie obóz, wpadł zakapturzony jeździec, przy którego siodle wisiał charakterystyczny długi łuk, a także kołczan pełen długich strzał. Rycerze zerwali się z miejsc, uzbrojeni w topory, miecze, a nawet noże, ale Sander powstrzymał ich ruchem ręki.
- A jednak się zdecydowałeś, co, stary draniu? – zawołał rozradowany.
- Nie do końca – odpowiedział dźwięczny głos. Kaptur opadł i zebranym ukazała się twarz Calleigha. Creyne uniósł pytająco brew. – Ojciec już tu jedzie i chce ze mnie drzeć skórę pasami, za to, że postanowiłem się do was przyłączyć. – Uśmiechnął się promiennie.



7 komentarzy:

  1. Królowa Nazaru rozkładająca dla Sandera nogi.. what the fuck?! xD
    Rozdzialik przyjemny, choć nic się nie dzieje.. no nie licząc tych dwóch nowych bohaterów. Calleigh nawet fajny, jego ojciec trochę wkurzający...
    Ale czemu Sander nie chce wspominać tej bitwy? Czyżby się w niej skompromitował?

    Nazarejczycy - Nazaret, tak btw xD
    Zawsze Nazar będzie dla mnie Nazaretem.

    Masz komenta i ciesz się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chłop się każdej okazji łapie, nie? xD
      Jego ojceic miał trudne dzieciństwo :dddddddddddd
      Mniej więcej xd

      Wiedziałem, kurwa, wiedziałem xddd Fak, miało być "Nazareńczycy" xd Trza poprawić xdd
      Wiem

      Radość xd

      Usuń
    2. Nie xDDD
      Widać.
      Chcę wiedzieć ._.

      Ee.. to była dygresja tylko xd Nawet nie zauważyłam, że napisałeś przez "j" xdd

      Usuń
    3. Tak! xD

      Za niedługo się dowiesz xD

      Ja nie napisałęm, tylko ten durny Word poprawił xd

      Usuń
  2. Chcialabym, aby moje komentarze byly w miare w dobrym stanie, nie w punktach, lecz w pieknej, spojnej calosci, co generalnie jest niemozliwe, aczkolwuek sie jdzisiaj postaraam.
    Hindhoren to piekna nazwa...
    Chyba jestes komus bardzo wdzieczny, bo kilka razy widzialam "zawdzieczal" xd troche to uderzalo moje zmeczone oczeta, ale dalo sie wytrzymac, ba, barfzo pfzyjemne sie czytalo ;d
    " a świecące jasno i wysoko słońce zachęcało do pieszych wędrówek" - to mnie rozwalilo. xd
    Facet usmiechajacy sie promiennie... hm, dziwnie to brzmi xd nie traktuje tego oczywiscie jako blad :p
    "- Nic się nie zmieniłeś – mruknął niskim głosem. – Dalej na powitanie zaczynasz drzeć się w biegu, jakbyś zobaczył co najmniej królową Nazaru rozkładającą dla ciebie nogi. A do tego wciąż mylisz mnie z kimś innym – dorzucił z ledwo wyczuwalną nutką urazy w głosie." - hahahaha.
    Generalnie, to nie wiem, ile w tym prawdy, aczkolwiek cos mi ktos mowil, ze jesli jeden z rodzicow ma szare oczeta, nie ma zadnych szans, aby potomek mial oczy niebieskie. Ale to szczegol, a na dodatek niepotwierdzony. :p
    Co do nowych bohaterow...
    Syn mnie nie przekonal, w ogole. :p irytujacy. Cholernie irytujacy.
    Co do jego ojca... hm. Nie mam jeszcze o nim wyroobionego zdania, ale zdecydowanie bardziej przypadl mi do gustu niz synek. Bardzo pewny siebie, dumny typ. Jak tak o nim pisze, to doszlam do wniosku, ze go nawet polubilam. :p
    Mam wrazenie, ze szybko ich wybijesz.
    Po kazdym kolejnym rozdziale mam wrazenie, ze nastepny nie moze byc lepszy - nie tylko pod wzgledem fabuly, a takze opisow i dialogow. Jak pieknie wyprowadzasz z błedu. ;d
    Ala.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatni akapit:
      * akcja, nie fabula

      Usuń
    2. Pięknie wyszło :')
      No ba ;-; Ja bym chciał mieszkać w miejscowości o takiej pięknej nazwie ;-;
      O ty... nie, kurwa, nie chce mi się szukać, sorka xdd
      A co ty, zimę jednak lubisz? :d
      A czemu by nie, hęęęę? ;-; PRzecie promienny uśmiech to nie uśmiech, tylko stan umysłu ;-;
      Cieszem siem, żem tak ciem owa wypowidź rozradowała xd
      A ten ma niebieskie, jako wyciągnięta średnia z dwóch innych kolorków ;-;
      Kurdupelek nieopierzony, cóż zrobić :3
      Radość, kurwa xd
      Nieeeeeee, za szybko bym bohaterów wytracił ;-;
      Dziękuję ślicznie ;d
      Max

      Usuń